Mama – osoba czuła, ciepła, troskliwa, cierpliwa i wyrozumiała. Tak brzmi teoria. W praktyce – bywa różnie. Skąd się bierze złość i agresja?
Na początek wyjaśnijmy sobie jedno – mimo, że zazwyczaj cechowana negatywnie, złość sama w sobie nie jest złą emocją. Złość to uczucie, a tych przecież nie wywołujemy w sobie świadomie i z premedytacją. Pojawiają się samoistnie – w reakcji na zaistniałą sytuację. Złość to emocja, która jest sygnałem tego, że pewne nasze granice zostały przekroczone – pojawia się po to, by zmobilizować siły do stawienia czoła niewygodnej sytuacji. Skoro złość nie bierze się z niczego, zamiast ją tłumić, trzeba w pierwszej kolejności poznać jej przyczynę.
Skąd ta złość?
Pisząc o złości dziecięcej zwracaliśmy uwagę, że pozwala ona małemu człowiekowi poradzić sobie w trudnych dla niego momentach – w sytuacjach, których nie rozumie. Bo podczas kiedy dorosły może się sprzeciwić, wyrazić otwarcie swoje zdanie i powiedzieć, co mu nie odpowiada, dziecku brakuje tego rodzaju narzędzi – złość to emocja, po którą najłatwiej mu sięgnąć. No właśnie, czy aby na pewno każdy dorosły może się sprzeciwić – powiedzieć co mu nie odpowiada i z czym ma problem? Młode matki to właśnie ta grupa, która często nie potrafi powiedzieć wprost, że sytuacja je przerasta, że sobie nie radzą – z obowiązkami, z emocjami, z samymi sobą. Co najbardziej im przeszkadza?
Ze wszystkim jestem sama
Takiej myśli prędzej czy później doświadcza każda mama. Nawet, jeśli partner wspiera ją ze wszystkich sił, pomaga jak może i wyręcza w części obowiązków. Dlaczego więc mama czuje się opuszczona i samotna? Bo każdy dzień przynosi jej mnóstwo nowych sytuacji, którym musi stawić czoła samodzielnie. Bo wtedy, kiedy partner wraca z pracy, to co wcześniej wydawało się problemem na skalę światową, teraz zdaje się już banałem, nie wartym nawet wspomnienia. Bo wszystko to, co działo się przez cały dzień było wtedy takie ważne, ciekawe, inne, a kiedy chce się o tym komuś opowiedzieć, traci jakby na wartości i blednie.
Za poczucie: ze wszystkim jestem sama, często niestety odpowiada sama mama. Do wielu obowiązków nie dopuszcza partnera już na starcie sądząc, że poradzi sobie z nimi lepiej, sprawniej, szybciej. I pewnie tak się dzieje, ale tym samym zastawia na siebie pułapkę. Bo kiedy będzie potrzebowała, by partner ją wyręczył, on nie będzie w stanie zrobić tego równie dobrze. Albo wcale. Jeśli za każdym razem, kiedy dziecko płacze czy budzi się w środku nocy to właśnie ona podchodzi, przytula, kołysze, maluch utrwali w sobie taki schemat. To właśnie mama będzie od uspokajania i tata – choćby nie wiem jak się starał, nie będzie w stanie jej zastąpić. Co pomyśli mama, wstając w nocy do płaczącego malucha? Ze wszystkim jestem sama. Co poczuje, kiedy sytuacja powtórzy się kolejny raz tej samej nocy? Najpewniej złość.
Brakuje mi czasu dla siebie, nikt mnie nie rozumie
Jak bardzo mama by się nie starała, po urodzeniu dziecka czas, jaki może poświęcić samej sobie ogromnie się kurczy. Nawet najbardziej zorganizowana kobieta ma problem z tym, żeby zadbać o wszystko to, co wcześniej przychodziło jej bez trudu czy szczególnego starania. Trudno się dziwić, na świecie pojawia się człowiek, który nie jest w stanie poradzić sobie z niczym – dosłownie. To jego potrzeby stają się priorytetem, nasze własne – schodzą na dalszy plan. Niestety, czasem aż tak daleki, że my same nie potrafimy ich dostrzec. Tymczasem mama to nadal w pierwszej kolejności kobieta, osobny byt, który – choć zdolny do ogromnych poświęceń – nie może poświęcić całej siebie. Inaczej zatraci w tym wszystkim własną osobowość – radość życia i satysfakcję z macierzyństwa, które przecież miało dawać przede wszystkim spełnienie.
Mama o tym wie, mama to rozumie – od czasu do czasu myśl ta przychodzi jej do głowy. Szybko jednak zostaje stłumiona przez te wszystkie prozaiczne czynności, które zrobić trzeba i które nie pozostawiają już czasu i miejsca na takie „wyimaginowane” problemy. Bo tak z czasem zaczyna widzieć je mama – skoro tylko ona je dostrzega, muszą być jej własnym wymysłem. Każdy kogo spotka zachwyca się dzieckiem, nie może się nadziwić jak pięknie rośnie, zazdrości „wolnego” na macierzyńskim. Nikt mnie nie rozumie – czy i wam przyszła kiedyś do głowy podobna myśl? Co wywołała? Najpewniej złość. Trochę na innych, trochę na samą siebie. Bo jak można narzekać, będąc taką szczęściarą, jaką widzą we mnie inni?
Muszę zachować pozory
To chyba największy problem większości młodych matek. Pozory. Bo matce „nie wypada” myśleć o własnych potrzebach, wychodzić ze znajomymi, nadmiernie o siebie dbać, kupować sobie zbyt wiele ciuchów i kosmetyków. „Nie wypada” jej też narzekać na nadmiar obowiązków, czuć się zmęczoną i niewyspaną, od czasu do czasu zwyczajnie mieć dość. Inne matki dają radę – pchają wózek z uśmiechem na ustach nawet, jeśli z jego wnętrza rozlega się rozdzierający wrzask. Inne mogą? Ja też dam radę. W moim wnętrzu wszystko się burzy i krzyczy, ale ja podniosę czoło i nie dam po sobie poznać, że nie radzę sobie tak, jak podręcznikowa mamusia.
To błędne koło. Do tego toczone po fałszywych przekonaniach. Mamie wypada więcej, niż przeciętnej kobiecie. Mama ma prawo czuć się zmęczona, znużona, wyczerpana. Ma prawo czuć się zdenerwowana i zła. To odczucia, które nieuchronnie pociąga za sobą macierzyństwo – szczególnie pierwsze jego miesiące. I naprawdę nie musimy tłumić w sobie tych uczuć ani tym bardziej się ich wstydzić. Przecież obok nich każdego dnia pojawia się niewypowiedziana radość, przeogromne szczęście i niesamowita satysfakcja. Przecież to maleństwo daje nam zdecydowanie więcej pozytywnych niż negatywnych emocji – to dzięki niemu czujemy się spełnione, potrzebne, tak bezgranicznie kochane. Przecież i my okazujemy mu więcej ciepła, miłości, wyrozumiałości i cierpliwości, niż mogłybyśmy się po sobie spodziewać.
Jesteśmy matkami. Aż matkami. Dajmy sobie prawo być tylko ludźmi.