Kiedy najlepiej zdecydować się na drugie dziecko? Co warto wziąć pod uwagę, a czym zupełnie nie należy zaprzątać sobie głowy? Felieton
Druga ciąża – dla jednych zaskoczenie, dla innych skrupulatnie przemyślana i „obliczona” kwestia. Dla jeszcze innych – kwestia przyszłości. Bliżej nieokreślonej. Tylko że kiedyś w końcu trzeba będzie ją określić.
Przysłowiowy zegar tyka, lata lecą, starszak rośnie nie wiadomo kiedy, a ubranka po nim powoli zaczynają wychodzić z mody. Dopiero co urodziłam – czułam się panią świata, a przynajmniej osiedla i z dumą pchałam starannie wybrany wózek z gondolą. Mijałam wyłącznie mamy z dziećmi w podobnym wieku co moje (i koniecznie z jednym) albo kobiety w ciąży, które jeszcze „mają to wszystko przed sobą”. Czułam się mądrzejsza i bardziej doświadczona. Teraz popycham co najwyżej mojego przedszkolaka, którego nawet siłą nie można zaciągnąć do domu. I zauważam tylko te mamy, które mają już po dwoje albo i trzecie w brzuchu.
Przespałam? Może pora się obudzić. Pytanie tylko, czy na pewno chcę…
Teoria jest nieubłagana, ale coraz bardziej nie po drodze jej z praktyką. Fachowe źródła jak mantrę powtarzają, że najlepszy czas na prokreację to okres do 25 roku życia (Boże, przecież ja wtedy nie wiedziałam, czy w ogóle chcę mieć dzieci!). A tymczasem obserwacje i statystyki pokazują, że coraz częściej zakładamy rodziny po 30-tce, nie mówiąc już o urodzeniu dziecka (i nawet nie myśląc o kolejnym).
Również celebrytki skutecznie udowadniają, że macierzyństwem można cieszyć się w każdym wieku i nie warto trzymać się kurczowo sztywnych ram, jakie przewidziała dla nas natura. Medycyna coraz mocniej rozszerza margines błędu i pozwala na coraz śmielsze odchylenie od naturalnych ram czasowych. Rozsądek skutecznie zagłusza coraz głośniejsze tykanie zegara biologicznego, a serce nie chce się określić, w którą stronę skłania się bardziej. Stoję na rozdrożu…?
A może bycie dobrą i spełnioną mamą rzeczywiście nie zależy od wieku?
A na pewno nie zależy od wieku pierwszego dziecka. Obliczanie różnicy lat pomiędzy rodzeństwem, wskazywanie wad i zalet takiego czy innego interwału między jedną a drugą ciążą, porównywanie sytuacji koleżanek, sąsiadek, znajomych – po co my sobie to robimy?
To, że u jednej znajomej świetnie sprawdziła się minimalna różnica 13-tu miesięcy (to już naprawdę nie lepiej mieć bliźnięta…?) wcale nie znaczy, że taka sama sprawdzi się i u nas. To, że druga koleżanka zachwala 6-letnią przerwę też nie wydaje się szczególnie miarodajne. Zachwala taką, bo nie zna innej – kto wie, czy po trzech latach nie czuła by się równie spełniona w macierzyństwie, jak teraz…?
Kiedy drugie dziecko? Nie wiem.
Wtedy, gdy się na nie zdecyduję. Ja sama. A raczej my dwoje. Nie wiek, nie znajomi, nie natura, nie los (choć ten akurat lubi płatać figle i potrafi pomieszać szyki w najmniej spodziewanym momencie). Wtedy, kiedy będę czuć się bezpiecznie i stabilnie – finansowo, zawodowo, życiowo. A także mentalnie. Kiedy będę pewna, że to dziecko mnie nie przytłoczy. Nie przekreśli moich planów, nie zmusi do rezygnacji z czegoś, na czym mi zależy.
Że będę dla niego tak samo dobrą matką, jaką byłam dla tego pierwszego. Że będę w stanie poświęcić mu tyle czasu i uwagi, ile będzie potrzebowało. Że będę w pełni czerpać przyjemność z tych wspólnie spędzonych chwil. A przede wszystkim – że nie będę zastanawiać się na tym, czy przypadkiem nie pojawiło się za wcześnie.
Nie stoję na rozdrożu!
Idę wolnym krokiem w kierunku, którego jestem pewna, ale nie wiem jeszcze, kiedy dotrę do mety. Nie będę biec za koleżankami. Nie będę próbowała wyprzedzać żadnego zegara. Bo macierzyństwo to nie wyścig. Tutaj nie ma zwycięzców i przegranych.
Każdy z nas ma własny tor i własne przeszkody, które musi pokonać. Nie ma też publiczności, która podpowiada: szybciej, pospiesz się, czas się kończy. A przynajmniej nie powinno jej być, choć wiele osób rości sobie prawo do obserwowania naszego życia właśnie z pozycji widza. Dopingowania nas do realizacji planów, które niekoniecznie są naszymi planami. Oklaskiwania jednych decyzji i witania innych pomrukiem dezaprobaty. Nasze życie to nasz własny film i to my sami piszemy do niego scenariusz. Kto chce, niech ogląda, ale krytykom za opinie dziękujemy.