Pamiętasz, jaką Magda z Wojtkiem byli fajną parą? Ciągle jakieś śmieszne docinki, a teraz? Odkąd mają dzieci to już zupełnie stracili poczucie humoru.
Jeśli jesteś rodzicem, doskonale wiesz, że uznanie czegoś za śmieszne koreluje z wiekiem dziecka. Coś może być zabawne, dopóki nie ma się dzieci oraz za kilka, kilkanaście lat, kiedy daną sytuację można już przedstawiać jako anegdotkę z przeszłości.
Jedna z historii z mojego dzieciństwa, jaką opowiadała mi mama, dotyczyła chorowania. Wiele razy ją wspominała jako dowód mojej nieustępliwości: – Ty to od dziecka byłaś taka uparta. Boże, co ja się namęczyłam, żeby cię do czegoś przekonać. Pal sześć, jeśli chodziło o głupstwa, ale jak na przykład byłaś chora, to sprawa zaczynała się robić poważna. Za nic nie chciałaś brać leków. Nic nie pomagało – przekonywanie, prośby, nagrody ani groźby. Nie i już. Kiedyś, jak w końcu udało mi się wcisnąć ci antybiotyk na siłę, to wiesz, co zrobiłaś? Zwymiotowałaś.
Punkt widzenia zależy…
Bawiła mnie ta historia. W sumie to nawet byłam z niej w jakimś sensie dumna. Widać, że od samego początku miałam własne zdanie, a asertywność to przecież niezwykle pożądana cecha. Do czasu. Biegając po całym domu za zdeterminowaną trzylatką, która twierdzi, że – nie weźmie, bo nie – i wcale nie żartuje – bawić przestaje. Zwłaszcza, że nie chodzi o jakieś tam witaminki, ale o lek na poważną infekcję, który trzeba podawać o ściśle określonych porach i w równych odstępach czasu.
Obiecujesz złote góry – zaczynając od słodyczy, kończąc na wypasionych zabawkach i wyjazdach. Wreszcie tracisz cierpliwość i grozisz wyrzuceniem ulubionej przytulanki (tak, to wyjątkowo niewychowawcze) i koniecznością zabrania do szpitala. Co słyszysz? – Pojadę. A co jest w tym wszystkim najgorsze? Że ona – robi to celowo. Nie dlatego, że jest niesmaczne, nie dlatego, że nie rozumie, dlaczego to ważne (choć pewnie nie do końca rozumie). Dlatego, że się uparła.
Dystans – skarb rodzica
Odpuści. W pewnym momencie odpuści. Ale to ona zdecyduje kiedy. Któregoś dnia – zwykle pod koniec kuracji – idąc do niej ze strzykawką wypełnioną kolorową zawiesiną (strzykawką łatwiej podać lek „pod przymusem”) z miną atakującego lwa, usłyszysz: „Dziś wezmę lekarstwo”. Od tej pory będzie już współpracować. Czasem tylko po przyjęciu leku powie: „To było troszkę niesmaczne, wiesz?” A tobie zrobi się tak bardzo żal małego biedactwa, które musi łykać te paskudztwa, że zupełnie zapomnisz o tym, co działo się wcześniej. Do czasu kolejnej infekcji.
Jeśli jesteś rodzicem doskonale wiesz, że uznanie czegoś za śmieszne koreluje z wiekiem dziecka. Coś może być zabawne, dopóki nie ma się dzieci oraz za kilka, kilkanaście lat, kiedy daną sytuację można już przedstawiać jako anegdotkę z przeszłości. Na pewno znasz mnóstwo podobnych historii, jak ta, że dziecko samodzielnie obcięło sobie włosy, ćwiczyło robienie papierowych samolotów z ważnych dokumentów taty albo wrzuciło telefon mamy do sedesu. I spuściło wodę. Rodzice zwykle opowiadają podobne historyjki ze śmiechem. Nie trzeba być geniuszem, by podejrzewać, że w chwili ich zdarzenia mieli do sytuacji nieco mniej dystansu.
Kontekst – słowo klucz
Kontekst – to on jest kluczem, który powoduje, że coś, co kiedyś wydawało nam się zabawne i śmieszyło do łez, teraz zwyczajnie frustruje. Zmęczenie. Rutyna. Brak czasu dla siebie. Rosnące z dnia na dzień potrzeby i oczekiwania dziecka – wszystko to wpływa na nasz odbiór sytuacji i stosowane przez nas reakcje. Fajnie się słucha historii o tym, jak dziecko przy kolacji przypomina sobie, że na rano potrzebuje kolorowe wstążki, bibułę i strój pszczółki Mai (w niedzielę niehandlową – dodajmy), jeśli w mieszkaniu czeka na nas wyłącznie ukochany i łóżko. Na dodatek rozścielone. Ale jeśli podobne „akcje” zdarzają nam się średnio raz na tydzień, śmieszyć przestają.
Jesteśmy rodzicami. Musimy zawsze być „ogarnięci”, zwarci i gotowi na wszystko – zwłaszcza na to, co zdarzyć się nie powinno. Nic dziwnego, że czasami musimy zdjąć maskę. Nie da się być zawsze i wszędzie na 100 procent. Nie da się kontrolować wszystkiego i panować nad każdą sytuacją – to po prostu nierealne. Dlatego trudno dziwić się rodzicom, że czasami – zwykle w towarzystwie bliskich sobie osób – muszą tej maski się pozbyć.
Od razu widać, że jest rodzicem…
Nie, nie chodzi o to, że zaczną narzekać, lamentować, biadolić na swój los – tego „prawdziwy” rodzic nie robi. Bo jeśli biadoli – to właśnie w żartach, we wspomnianych anegdotkach, dzięki czemu nadal uchodzi za doskonałego pana swojego życia. Chodzi o to, że rodzice czasami w towarzystwie sprawiają wrażenie osób z mniejszym poczuciem humoru czy mniejszym dystansem do siebie: „Olka to kiedyś była zupełnie inna – odkąd ma dzieci to całkowicie straciła dystans do siebie”. – Pamiętasz, jaką Magda z Wojtkiem byli fajną parą? Ciągle jakieś śmieszne docinki, a teraz? Odkąd mają dzieci to już zupełnie stracili poczucie humoru.
Kojarzysz podobne uwagi? A może sam byłeś kiedyś autorem podobnych? Jeśli tak, to zapewne w tych czasach „przed dziećmi”. Bo jeśli posiadasz już własną gromadkę (w założeniu, że dwoje to już gromadka, a i jedno nieraz całkiem dobrze pretenduje do tego tytułu), to z pewnością daleko ci do podobnych komunałów. Bo jako rodzic zdajesz sobie sprawę, że to, co kiedyś rozśmieszało, bawić przestaje, kiedy staje się codziennością, od której nie za bardzo jest gdzie uciec.
Rada? Niezbyt wyszukana, ale chyba najtrafniejsza: pomyśl, że kiedyś będziesz wspominać te czasy jako daleką przeszłość – ze łzami w oczach. Łzami trochę ze śmiechu, ale i trochę ze wzruszenia, a pewnie i żalu, że te czasy już nigdy nie powrócą. Bądź pewien – wtedy zrobiłbyś wszystko, by choć na chwilę wrócić do tej trudnej, „umęczonej”, mało śmiesznej codzienności.