25 pasów na gołą pupę – to była standardowa metoda wychowawcza sąsiada mojej babci.
Ilekroć przystępował do wypełnienia swojej rodzicielskiej powinności, babcia pukała do drzwi pod pretekstem, że chce pożyczyć sól albo tortownicę. W ten sposób sprawiała, że pasów było mniej.
Nogi na stole, pizza na obiad i komputer przez 12 godzin na dobę. Taki tryb życia prowadził mój siedmioletni niedoszły pasierb. Dostawał wszystko to, co chciał. W ten sposób jego ojciec próbował mu zrekompensować rozbitą rodzinę i niedostatek czasu, jaki mógł mu poświęcić.
Jesteśmy świadkami zadziwiającego zjawiska społecznego. Pokolenie moich rodziców, o dziadkach nie wspominając, zwykło traktować dzieci jak przysłowiowe ryby bez prawa głosu, za to z masą obowiązków. Dzieci miały być posłuszne wobec rodziców i nauczycieli, szanować starszych, zajmować się młodszym rodzeństwem i wypełniać domowe obowiązki. Moje pokolenie widzi w dzieciach autonomiczne osoby, których potrzeby, godność i indywidualność wymagają bezwzględnego poszanowania. Pojawienie się dzieci na świecie wywraca dotychczasowe życie do góry nogami. Dzieci dyktują, co jemy na obiad, jak spędzamy wolny czas, o której godzinie kładziemy się spać, ile słów zamienimy z partnerem w ciągu dnia i jaki powinien być stan naszego konta.
Zmiany pokoleniowe w podejściu do dzieci przyjęły rozmiar prawdziwej rewolucji. A ponieważ nastąpiły w stosunkowo krótkim okresie, mamy dziś do czynienia z dwoma skrajnymi modelami wychowania. Przeciętny rodzic może od własnej babci usłyszeć zarzut, że skandalicznie dziecko rozpieszcza, a od rówieśnika na osiedlowym placu zabaw – że jest nadmiernie restrykcyjny. I bądź tu człowieku mądry!
Zdaniem Aldo Naouriego, francuskiego pediatry i autora poczytnych poradników „rodzice muszą wychowywać dzieci, czyli z miłości do nich stawiać granice i narzucać ograniczenia, nie próbując przy tym tłumaczyć motywów swojego postępowania. (…) Wychowanie dzieci polega na frustrowaniu ich. (…) Należy się pożegnać z oczekiwaniem, że będziemy rodzicami, których dzieci będą kochać. Coś takiego nie istnieje. Gdyby rodzicom udało się być miłymi, ich dzieci nie miały własnych dzieci” (http://www.diplomatie.gouv.fr).
Zgadzam się ze stwierdzeniem, że dzieciom należy stawiać pewne ograniczenia. Słuchanie dziecka i reagowanie na jego potrzeby nie może być równoznaczne z zaburzeniem pokoleniowego porządku. Dzieci muszą nauczyć się funkcjonowania w społeczeństwie, począwszy od jego najmniejszej komórki, jaką jest rodzina. Muszą wiedzieć, że – tak jak wszystkich – obowiązują je pewne reguły postępowania i zakazy. Jednak zupełnie się nie zgadzam z opinią, że rodzice nie powinni oczekiwać od dzieci miłości. Wpajanie dziecku zasad i obowiązków nie może być równoznaczne z tzw. zimnym wychowem praktykowanym przez pokolenie naszych dziadków. Należy znaleźć trzecią drogę, czyli wychowywać mądrze i z miłością.
To zadanie jest takie trudne właśnie dlatego, że mamy obecnie tyle sprzecznych teorii na temat wychowania. Wzorców naszych rodziców nie chcemy powielać, a czasu na czytanie mądrych poradników nie zawsze wystarcza. W konsekwencji często stawiamy na własną intuicję i liczymy na to, że „jakoś to będzie”.
Sama wierzę, że intuicja i zdrowy rozsądek to w wychowaniu najlepsi doradcy. Problem w tym, że rodzic wywodzący się z domu, w którym 25 pasów na gołą pupę było jedyną metodą wychowawczą, będzie miał inną intuicję i inne wyobrażenie „zdrowego rozsądku” niż rodzic, który dorastał w bezstresowej atmosferze. Warto mieć tego świadomość.
W moim przekonaniu należy przede wszystkim pamiętać o tym, że dzieci się na świat nie pchają. O ich istnieniu decydujemy my sami. Czasem posiadanie dzieci jest naszym świadomym pragnieniem. Czasem zawodzą nas metody antykoncepcyjne i jesteśmy zmuszeni dokonać wyboru zgodnego z naszym sumieniem i panującym prawem. Czasem ulegamy modzie na „baby boom”. Czasem złudzeniu, że dziecko wypełni nam pustkę. Możemy też próbować zatrzymać w ten sposób partnera. Niezależnie od motywacji, z chwilą powołania dziecka na świat musimy przyjąć na siebie wszystkie rodzicielskie powinności. Jeśli okaże się, że nie dojrzeliśmy – musimy dojrzeć. Jeśli okaże się, że jesteśmy zbyt wielkimi egoistami – musimy własne ego okiełznać. Jeśli okaże się, że paraliżuje nas lęk – musimy go pokonać. A jeśli okaże się, że nie potrafimy wychowywać dzieci, musimy się tego nauczyć. Dzieci to nie ryby. Ani nie dopust boży. Nie możemy wymigiwać się od odpowiedzialności za nie, ponieważ sami powołaliśmy je na świat.