Dzień z życia mamy dwójki

Każdy dzień na macierzyńskim wygląda tak samo? Nie przy dwójce dzieci! Nawet nie masz pojęcia, ile może cię zaskoczyć.

mama z dwójką dzieci na kanapie w domu oglądają bajki na tablecie


Podziel się na


Witaj w świecie pełnym nieprzewidywalnych wyzwań i nagłych zwrotów akcji! Dni mamy z dwójką dzieci w domu są jak mikrokosmos, w którym czas, przestrzeń i wszelkie logiczne założenia tracą swoją pierwotną definicję. To dni, które przynoszą ze sobą mieszankę radości, zmęczenia, miłości i frustracji, wszystko splątane w jedną, niepowtarzalną spiralę życia rodzinnego. Oto, jak wygląda jeden dzień z życia naszej mamy!

Pobudka 6.40

Początek dnia zależy od tego, kto wstanie pierwszy. A w zasadzie – kto kogo obudzi… Zwykle to starsza budzi się pierwsza, wyczulona na odgłosy dobiegające z kuchni i łazienki (wydaje je tata, jak zwykle spóźniony do pracy). Rozsądek nakazywałby w takiej sytuacji nacisnąć na ucho poduszkę i zlekceważyć – niestety, jej nakazuje co innego. Wyskakuje jak oparzona ze swojego łóżka i biegnie do sypialni. Codziennie wieczorem powtarzam jak mantrę: – Kiedy jutro się obudzisz, postaraj się przyjść do nas cichutko, dobrze? Słysząc tupot bosych stóp na korytarzu już wiem, że tego wieczora powtórzę to po raz kolejny.

Obudziłam się! – woła szeptem od progu (tak: i woła i szeptem, więc muszę docenić sam fakt, że się starała) i z rozpędem gramoli się na łóżko. Z nikłą nadzieją zerkam w drugą stronę – para wielkich niebieskich oczu spogląda na mnie z uśmiechem, wychylającym się nieśmiało spod wielkiego smoczka. No to mamy komplet. Jest 6:40. Dzień dobry!

Muszę siku!

Młodsze jadło jakieś dwie godziny temu, więc jedyne, co nie pozwala mu wyleżeć w pieleszach, to nuda. Na szczęście mam juz obok łóżka cały arsenał zabawiaczy – wkładam w małe rączki co się da z nadzieją, że wystarczy choć na kilka minut. Starsze, niestety (albo stety!) w nocy nie jada. – Idziemy na śniadanko? – patrzy na mnie wyczekująco, co chwila poprawiając spadające na oczy kosmyki włosów. Wiem, że za którymś z kolei razem zacznie ją to drażnić i nie obędzie się bez grzebienia, spinek, a najlepiej warkoczyka. A czesanie, jak wiadomo, najlepiej już po ubraniu – inaczej cała praca pójdzie na marne (po cholerę zapuszczałyśmy tę grzywkę?!)

Zaraz, za 10 minut, dobrze, mama musi jeszcze chwilkę poleżeć – próbuję ugrać coś dla siebie, ale wtedy wyciąga najgorszą broń: – Muszę siku! Oczywiście, że potrafi skorzystać z toalety sama. Ściągnie i wciągnie nawet spodnie na tyłek. A jak ma lepszy dzień to i światło sobie zapali, podstawiając pod włącznik schodek od toalety. Tyle, że jakiś czas temu zażyczyła sobie jednoczęściową piżamkę (Mama, ja chcę taką, patrz! Ma takie fajne stopy z ABS-em!) Fajna, myślę. Przynajmniej jej pół pleców nie będzie wychodziło, bo przecież nadal lekceważy kołdrę. O ja głupia, że też wtedy nie pomyślałam, jak to się dla mnie skończy. No bo jak tu się w tym wysikać? Zdjąć się jeszcze jakoś da, ale założyć to cholerstwo z powrotem…? Jak więc mówi siku, wiem już, że wstajemy na dobre. Miło było…

Wszyscy wstali? No to mamy komplet. Jest 6:40. Dzień dobry!

dzień mamy

No tak, śniadanie

Ubrane, uczesane, wysikane, pielucha zmieniona (młodszej rzecz jasna). Maszerujemy do kuchni. Oczywiście ja maszeruję w piżamie, bo ubieranie się o tej porze to przecież fanaberia. Jedno w nosidełku, bawi się pozytywką, drugie uderza łyżką w stół, czekając na talerz z jedzeniem. Do stołu podano, płatki nasypano, można włączyć ekspres. Maszyna uruchamia się z hukiem, przeganiając na dobre resztki snu i oznajmia szyderczo, że skończyła się woda. Wyjmuję pojemnik, nalewam świeżej. Wybieram dużą kawę i odwracam się w stronę małego głodomora, pałaszującego mleko z płatkami (a raczej płatki z mlekiem).

Ziarenka ci się skończyły – oznajmia ten z cyniczną radością, bo uwielbia uzupełniać pojemnik. Wiem już, że na kawę będę musiała poczekać, bo kiedy starsze z mozołem wdrapuje się na krzesło z kilogramem kawy w dłoniach, młodsze zaczyna stękać. Kupa. (Dlaczego od jakiegoś czasu zawsze robi ją przy śniadaniu?!) Czekam więc aż starsze zlezie z tą kawą, a potem idę przebrać młodsze. Kiedy wracam, zastaję całą podłogę w kukurydzianych płatkach. Kawę dosypała, płatków do talerza już nie. Omijam więc kuchnię szerokim łukiem, żeby nie wdepnąć w chrupki, po czym kładę malucha na macie w salonie. Przerażający wrzask. Patrzę na zegarek. No tak, śniadanie. Na rękach może by i jeszcze poczekała, ale skoro chcieli ją wystawić – koniec tego dobrego.

Zapomniałam, że zapomniałam…

Oczywiście zapomniałam wcześniej włączyć podgrzewacz i wstawić butelkę. Z wrzeszczącym bobasem na ręku przedzieram się przez płatki kukurydziane, co i rusz słysząc chrupnięcie (a taką miałam nadzieję, że dzisiaj obędzie się bez odkurzacza). Trudno, dziś grzejemy w mikrofali. Jedną ręką otwieram puszkę z mlekiem i z przerażeniem przeglądam się w jej dnie. Nie ma siły, sześć łyżeczek nie uzbieram. Odkładam więc malucha do nosidełka i idę szukać nowej puszki.

Mama, ona płacze! Szybko! – dopinguje mnie do biegu obrońca uciśnionych, jakbym nie miała wystarczającej motywacji. Wreszcie biorę na ręce spłakane niemowlę, ocieram łzy wpadające już do uszu i z ulgą podaję mleko. Zimne mleko. Zapomniałam, że zapomniałam o podgrzewaczu. O mikrofali też… Przy akompaniamencie głodowych wrzasków, tym razem spotęgowanych przez gniew, przygotowuję kolejną porcję.

Gdzie jesteś? – No jak to, w Lidlu, przecież mówiłem, że po pracy pojadę na zakupy. Ten to się zawsze potrafi ustawić… – Body są na promocji, kup 20. Od jutra nie piorę.

mama w domu z dziećmi

Co jest? Kupa?

Udało nam się przetrwać do południa. Z lękiem włączam aplikację na komórce i z modlitwą na ustach sprawdzam stan powietrza. Nie ma smogu! Juhuuu! Dziś idziemy na spacer! O rany, mam do odebrania paczkę na poczcie, trzeba się przygotować. Najpierw fryzura. Albo nie, jest 7 stopni, jeszcze można założyć czapkę. No to może chociaż jakiś cień i tusz. Smoczek jej wypadł, a starsza zajęta malowaniem farbami krzyczy z salonu, że nie poda. Dobra, wystarczy sam tusz. No to się ubieramy. Najpierw starsza – czapka i szalik. Reszta będzie potem. Teraz maluch – wciskam nogi w nogawki kombinezonu, ręce potem. Znowu starsza – kurtka. Gotowe. – Nie zasuwaj, bo się ugotujesz! Zasunęła. Odsuwam. Teraz maluch – czapka i szaliczek. Dobra, można zasunąć. Co jest? Kupa? Nieeee, przecież już była. Co dwie kupy to nie jedna. Rozbieramy się z powrotem. Starsza też, bo się ugotuje.

Ceremonia z kupą skończona. Starsza w międzyczasie też zrobiła, więc trochę się wydłużyło. Ocieram pot z czoła, bo sama czapki i szalika nie zdjęłam. Zapomniałam. Wychodzimy. W połowie dziedzińca słyszę: – Zapomniałam hulajnogi. (Cholera, myślę, nie wrócę). – Są kałuże, nie da się jeździć – mówię. – Nie ma. – słyszę. – Są, za bramą na pewno – odpowiadam, licząc chyba na nagłą ulewę. – To weźmy kalosze! Wracamy po hulajnogę. W połowie drogi powrotnej ściągam czapkę, bo kapie mi z czoła. Trudno, na pocztę pójdę kiedy indziej.

Pojadłam, sprawdzę czy śpi…

Po powrocie ze spaceru zwykle jest laba, bo mała zasypia w czasie przejażdżki, a potem dosypia w wózku (pal sześć, że brudne koła i ślady z błota na panelach – każdy kwadrans wolnego się liczy). Odsuwam więc kombinezon, skręcam temperaturę i wychodzę na palcach z pokoju. – To co, dla ciebie drugie danie, a dla mnie kawa? – właśnie sobie przypomniałam, że rano nie wypiłam (to danie to odgrzane, zrobione z wczoraj, niby kiedy miałam jeszcze ugotować?). Starszak zajada ze smakiem, a ja przypominam sobie, że w pralce czeka pranie, wstawione rano (cholera, jak mogłam zapomnieć je wyjąć…?)

Po rozwieszeniu ubrań, zasiadam przy stole kuchennym i przeglądam z błogością najnowszy katalog modowy (i co, że to gazetka z Lidla?) Tyle szałowych ciuchów! – Pojadłam, sprawdzę czy śpi – oznajmia troskliwa siostra. – Śpi – mówię. – Przecież nie płacze (a nawet, jak nie śpi, to nie płacze – po co sprawdzać?) Poszła. Za chwilę słyszę płacz. Nasiedziałam. Wchodzę do pokoju i pytam: – Chyba jej nie obudziłaś?Wyjęłam jej tylko smoczek. Mówiłaś, żeby jej nie dawać jak nie płacze… Tak mówiłam. Mój błąd.

Zaraz przyjdzie tata!

Dochodzi 16. Co i rusz z utęsknieniem spoglądam na zegar. – Zaraz przyjdzie tata – mówię śpiewająco, nie mogąc się już doczekać zaplanowanego wyjścia (na pocztę się wybieram. Od rana). 16 mija. Taty nie widać. Dzwonię. – Gdzie jesteś?No jak to, w Lidlu, przecież mówiłem, że po pracy pojadę na zakupy. Ten to się zawsze potrafi ustawić… – Body są na promocji, kup 20. Od jutra nie piorę.

Kiedy słońce schodzi, a zgiełk dnia zaczyna cichnąć, nadchodzi czas na spokojne lądowanie po burzliwym dniu. Gotowi na kolejny?