Dzień z życia mamy dwójki

Każdy dzień na macierzyńskim wygląda tak samo? Nie przy dwójce dzieci! Nawet nie masz pojęcia, ile może cię zaskoczyć.

mama z dwójką dzieci na kanapie w domu oglądają bajki na tablecie


Podziel się na


Spis treści
1. 
Pobudka 6.40
2. 
Muszę siku!
3. 
No tak, śniadanie
4. 
Zapomniałam, że zapomniałam…
5. 
Co jest? Kupa?
6. 
Pojadłam, sprawdzę czy śpi…
7. 
Zaraz przyjdzie tata!

Witaj w świecie pełnym nieprzewidywalnych wyzwań i nagłych zwrotów akcji! Dni mamy z dwójką dzieci w domu są jak mikrokosmos, w którym czas, przestrzeń i wszelkie logiczne założenia tracą swoją pierwotną definicję. To dni, które przynoszą ze sobą mieszankę radości, zmęczenia, miłości i frustracji, wszystko splątane w jedną, niepowtarzalną spiralę życia rodzinnego. Oto, jak wygląda jeden dzień z życia naszej mamy!

Pobudka 6.40

Początek dnia zależy od tego, kto wstanie pierwszy. A w zasadzie – kto kogo obudzi… Zwykle to starsza budzi się pierwsza, wyczulona na odgłosy dobiegające z kuchni i łazienki (wydaje je tata, jak zwykle spóźniony do pracy). Rozsądek nakazywałby w takiej sytuacji nacisnąć na ucho poduszkę i zlekceważyć – niestety, jej nakazuje co innego. Wyskakuje jak oparzona ze swojego łóżka i biegnie do sypialni. Codziennie wieczorem powtarzam jak mantrę: – Kiedy jutro się obudzisz, postaraj się przyjść do nas cichutko, dobrze? Słysząc tupot bosych stóp na korytarzu już wiem, że tego wieczora powtórzę to po raz kolejny.

Obudziłam się! – woła szeptem od progu (tak: i woła i szeptem, więc muszę docenić sam fakt, że się starała) i z rozpędem gramoli się na łóżko. Z nikłą nadzieją zerkam w drugą stronę – para wielkich niebieskich oczu spogląda na mnie z uśmiechem, wychylającym się nieśmiało spod wielkiego smoczka. No to mamy komplet. Jest 6:40. Dzień dobry!

Muszę siku!

Młodsze jadło jakieś dwie godziny temu, więc jedyne, co nie pozwala mu wyleżeć w pieleszach, to nuda. Na szczęście mam juz obok łóżka cały arsenał zabawiaczy – wkładam w małe rączki co się da z nadzieją, że wystarczy choć na kilka minut. Starsze, niestety (albo stety!) w nocy nie jada. – Idziemy na śniadanko? – patrzy na mnie wyczekująco, co chwila poprawiając spadające na oczy kosmyki włosów. Wiem, że za którymś z kolei razem zacznie ją to drażnić i nie obędzie się bez grzebienia, spinek, a najlepiej warkoczyka. A czesanie, jak wiadomo, najlepiej już po ubraniu – inaczej cała praca pójdzie na marne (po cholerę zapuszczałyśmy tę grzywkę?!)

Zaraz, za 10 minut, dobrze, mama musi jeszcze chwilkę poleżeć – próbuję ugrać coś dla siebie, ale wtedy wyciąga najgorszą broń: – Muszę siku! Oczywiście, że potrafi skorzystać z toalety sama. Ściągnie i wciągnie nawet spodnie na tyłek. A jak ma lepszy dzień to i światło sobie zapali, podstawiając pod włącznik schodek od toalety. Tyle, że jakiś czas temu zażyczyła sobie jednoczęściową piżamkę (Mama, ja chcę taką, patrz! Ma takie fajne stopy z ABS-em!) Fajna, myślę. Przynajmniej jej pół pleców nie będzie wychodziło, bo przecież nadal lekceważy kołdrę. O ja głupia, że też wtedy nie pomyślałam, jak to się dla mnie skończy. No bo jak tu się w tym wysikać? Zdjąć się jeszcze jakoś da, ale założyć to cholerstwo z powrotem…? Jak więc mówi siku, wiem już, że wstajemy na dobre. Miło było…

Wszyscy wstali? No to mamy komplet. Jest 6:40. Dzień dobry!

dzień mamy

No tak, śniadanie

Ubrane, uczesane, wysikane, pielucha zmieniona (młodszej rzecz jasna). Maszerujemy do kuchni. Oczywiście ja maszeruję w piżamie, bo ubieranie się o tej porze to przecież fanaberia. Jedno w nosidełku, bawi się pozytywką, drugie uderza łyżką w stół, czekając na talerz z jedzeniem. Do stołu podano, płatki nasypano, można włączyć ekspres. Maszyna uruchamia się z hukiem, przeganiając na dobre resztki snu i oznajmia szyderczo, że skończyła się woda. Wyjmuję pojemnik, nalewam świeżej. Wybieram dużą kawę i odwracam się w stronę małego głodomora, pałaszującego mleko z płatkami (a raczej płatki z mlekiem).

Ziarenka ci się skończyły – oznajmia ten z cyniczną radością, bo uwielbia uzupełniać pojemnik. Wiem już, że na kawę będę musiała poczekać, bo kiedy starsze z mozołem wdrapuje się na krzesło z kilogramem kawy w dłoniach, młodsze zaczyna stękać. Kupa. (Dlaczego od jakiegoś czasu zawsze robi ją przy śniadaniu?!) Czekam więc aż starsze zlezie z tą kawą, a potem idę przebrać młodsze. Kiedy wracam, zastaję całą podłogę w kukurydzianych płatkach. Kawę dosypała, płatków do talerza już nie. Omijam więc kuchnię szerokim łukiem, żeby nie wdepnąć w chrupki, po czym kładę malucha na macie w salonie. Przerażający wrzask. Patrzę na zegarek. No tak, śniadanie. Na rękach może by i jeszcze poczekała, ale skoro chcieli ją wystawić – koniec tego dobrego.

Zapomniałam, że zapomniałam…

Oczywiście zapomniałam wcześniej włączyć podgrzewacz i wstawić butelkę. Z wrzeszczącym bobasem na ręku przedzieram się przez płatki kukurydziane, co i rusz słysząc chrupnięcie (a taką miałam nadzieję, że dzisiaj obędzie się bez odkurzacza). Trudno, dziś grzejemy w mikrofali. Jedną ręką otwieram puszkę z mlekiem i z przerażeniem przeglądam się w jej dnie. Nie ma siły, sześć łyżeczek nie uzbieram. Odkładam więc malucha do nosidełka i idę szukać nowej puszki.

Mama, ona płacze! Szybko! – dopinguje mnie do biegu obrońca uciśnionych, jakbym nie miała wystarczającej motywacji. Wreszcie biorę na ręce spłakane niemowlę, ocieram łzy wpadające już do uszu i z ulgą podaję mleko. Zimne mleko. Zapomniałam, że zapomniałam o podgrzewaczu. O mikrofali też… Przy akompaniamencie głodowych wrzasków, tym razem spotęgowanych przez gniew, przygotowuję kolejną porcję.

Gdzie jesteś? – No jak to, w Lidlu, przecież mówiłem, że po pracy pojadę na zakupy. Ten to się zawsze potrafi ustawić… – Body są na promocji, kup 20. Od jutra nie piorę.

mama w domu z dziećmi

Co jest? Kupa?

Udało nam się przetrwać do południa. Z lękiem włączam aplikację na komórce i z modlitwą na ustach sprawdzam stan powietrza. Nie ma smogu! Juhuuu! Dziś idziemy na spacer! O rany, mam do odebrania paczkę na poczcie, trzeba się przygotować. Najpierw fryzura. Albo nie, jest 7 stopni, jeszcze można założyć czapkę. No to może chociaż jakiś cień i tusz. Smoczek jej wypadł, a starsza zajęta malowaniem farbami krzyczy z salonu, że nie poda. Dobra, wystarczy sam tusz. No to się ubieramy. Najpierw starsza – czapka i szalik. Reszta będzie potem. Teraz maluch – wciskam nogi w nogawki kombinezonu, ręce potem. Znowu starsza – kurtka. Gotowe. – Nie zasuwaj, bo się ugotujesz! Zasunęła. Odsuwam. Teraz maluch – czapka i szaliczek. Dobra, można zasunąć. Co jest? Kupa? Nieeee, przecież już była. Co dwie kupy to nie jedna. Rozbieramy się z powrotem. Starsza też, bo się ugotuje.

Ceremonia z kupą skończona. Starsza w międzyczasie też zrobiła, więc trochę się wydłużyło. Ocieram pot z czoła, bo sama czapki i szalika nie zdjęłam. Zapomniałam. Wychodzimy. W połowie dziedzińca słyszę: – Zapomniałam hulajnogi. (Cholera, myślę, nie wrócę). – Są kałuże, nie da się jeździć – mówię. – Nie ma. – słyszę. – Są, za bramą na pewno – odpowiadam, licząc chyba na nagłą ulewę. – To weźmy kalosze! Wracamy po hulajnogę. W połowie drogi powrotnej ściągam czapkę, bo kapie mi z czoła. Trudno, na pocztę pójdę kiedy indziej.

Pojadłam, sprawdzę czy śpi…

Po powrocie ze spaceru zwykle jest laba, bo mała zasypia w czasie przejażdżki, a potem dosypia w wózku (pal sześć, że brudne koła i ślady z błota na panelach – każdy kwadrans wolnego się liczy). Odsuwam więc kombinezon, skręcam temperaturę i wychodzę na palcach z pokoju. – To co, dla ciebie drugie danie, a dla mnie kawa? – właśnie sobie przypomniałam, że rano nie wypiłam (to danie to odgrzane, zrobione z wczoraj, niby kiedy miałam jeszcze ugotować?). Starszak zajada ze smakiem, a ja przypominam sobie, że w pralce czeka pranie, wstawione rano (cholera, jak mogłam zapomnieć je wyjąć…?)

Po rozwieszeniu ubrań, zasiadam przy stole kuchennym i przeglądam z błogością najnowszy katalog modowy (i co, że to gazetka z Lidla?) Tyle szałowych ciuchów! – Pojadłam, sprawdzę czy śpi – oznajmia troskliwa siostra. – Śpi – mówię. – Przecież nie płacze (a nawet, jak nie śpi, to nie płacze – po co sprawdzać?) Poszła. Za chwilę słyszę płacz. Nasiedziałam. Wchodzę do pokoju i pytam: – Chyba jej nie obudziłaś?Wyjęłam jej tylko smoczek. Mówiłaś, żeby jej nie dawać jak nie płacze… Tak mówiłam. Mój błąd.

Zaraz przyjdzie tata!

Dochodzi 16. Co i rusz z utęsknieniem spoglądam na zegar. – Zaraz przyjdzie tata – mówię śpiewająco, nie mogąc się już doczekać zaplanowanego wyjścia (na pocztę się wybieram. Od rana). 16 mija. Taty nie widać. Dzwonię. – Gdzie jesteś?No jak to, w Lidlu, przecież mówiłem, że po pracy pojadę na zakupy. Ten to się zawsze potrafi ustawić… – Body są na promocji, kup 20. Od jutra nie piorę.

Kiedy słońce schodzi, a zgiełk dnia zaczyna cichnąć, nadchodzi czas na spokojne lądowanie po burzliwym dniu. Gotowi na kolejny?