Poznaj prawdziwe historie trzech mam, które dzielą się z nami swoimi doświadczeniami z porodówki.
Poród można streścić w kilka minut, można rozwodzić się o nim też o wiele, wiele dłużej. Kto kiedykolwiek rozmawiał z mamą, przyjaciółką, siostrą o jej porodzie wie, że każda kobieta to zupełnie inna historia porodu. W przypadku niektórych jest pięknie od początku do końca. Inne z nas po drodze przeżywają różne perypetie. Jak wygląda poród? Poznaj prawdziwe historie porodowe naszych mam!
Marta – niechciana cesarka
Pierwsze sygnały: Rano, po wstaniu z łóżka Marta zauważyła, że trzy kropelki płynu spadły na podłogę. Domyśliła się, co to może być – odeszły wody!
Pomyślałam, że to na bank wody płodowe, ale w sumie było tego tak mało i nic innego się nie działo, że w ogóle się tym nie przejęłam…
Marta zadzwoniła do położnej, a ta kazała przyjechać. Koło 17:00 przyjęto ją do szpitala ponieważ faktycznie były to wody płodowe. Po wykonaniu KTG stwierdzono, że powinna zostać w szpitalu na noc.
Skurcze: Marta wspomina, że noc była ciężka, zaczęła mieć regularnie, co 7 minut, skurcze. Co godzinę była podpinana do KTG.
Od rana zaczęło się dziać dużo, najpierw pojawiła się położna, która obiecała, że do popołudnia urodzę, bo to już strasznie długo trwa. Nic nie jadłam od 18.00 wieczorem więc położna dała mi kroplówkę z glukozą i elektrolity, żebym miała siłę na poród.
Po porannym obchodzie padła decyzja o podaniu kroplówki z oksytocyną. Niestety, mimo tego w dalszym ciągu akcja porodowa nie szła zbyt szybko do przodu.
Bóle zaczęły być bardzo mocne i regularne, ratowałam się piłką, ciepłym prysznicem. Cieszyłam się, że mnie bardzo boli, bo wiedziałam, że to znaczy, że akcja trwa w najlepsze. Po 3. godzinach bólu byłam zadowolona i czekałam na wizytę lekarza, że zaraz mi powie, że mamy 10 cm i idziemy rodzić. Około 11:00 przyszedł lekarz i okazało się, że mam rozwarcia… 2 cm. Załamałam się, byłam już mega zmęczona, a powoli wizja cesarki zaczynała być realna.
Ostatnia faza: KTG pokazało zły zapis serca Jasia – jej synka, więc lekarze wyłączyli oksytocynę. Kiedy podpięli ją znowu – znów spadło mu tętno. Dla Marty to było ciężkie przeżycie – dla podkreślenia napięcia, za oknem rozpętała się burza. Marta zaczęła strasznie się bać, że nie da rady, że Jasiowi coś się stanie. Jej mąż pojawił się w momencie, kiedy padła decyzja o przeprowadzeniu cesarskiego cięcia.
Co miałam zrobić? Podpisałam zgodę i ze łzami w oczach pojechałam na salę operacyjną. Dostałam znieczulenie, przestało mnie boleć, chciałam wiedzieć co się dzieje, bałam się o Jasia. Ale Kilka minut później usłyszałam jego krzyk i słowa lekarza „Mama, zdrowy, piękny chłopak”.
Była 13:20. Martę w dalszym ciągu boli fakt, że nie była w stanie urodzić naturalnie – emocjonalnie strasznie to przeżywa.
Bo dla mnie to porażka, że nie udało mi się coś najbardziej naturalne dla kobiety – poród. Nigdy świadomie nie zdecydowałabym się na cc.
Aga – raz, dwa i po wszystkim
Pierwsze sygnały: Pierwsze skurcze zaczęły się o 13:00 w szpitalu po badaniu i podaniu oksytocyny. Było już kilka dni po terminie. Aga mówi, że praktycznie pierwsze skurcze w ogóle nie były bolesne.
Skurcze: Nasza bohaterka wspomina, że w pierwszej godzinie porodu na przemian trochę chodziła, siedziała na piłce i leżała.
Z czasem skurcze stawały się oczywiście coraz bardziej bolesne: przestały mi się podobać, bo nie dość, że trwały zdecydowanie dłużej, to paskudnie bolały, nie byłam w stanie znaleźć wygodnej pozycji, choć chyba najlepiej było w leżeniu na boku.
W pewnym momencie Aga zaczęła też odczuwać drętwienie rąk i nóg. Kiedy zrobiło się ciężej, położna podała jej gaz rozweselający.
Myślałam, że po nim zwymiotuję i poprosiłam, żeby więcej mi go już nie dawała, choć sama podpisałam wcześniej na to zgodę.
Ostatnia faza: Skurcze parte bolały ją znacznie mniej niż wcześniejsze. Jednak najdziwniejszym przeżyciem była dla niej chwilowa utrata świadomości.
To było między jednym skurczem partym a kolejnym. Nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami i przestałam czuć cokolwiek, totalnie odpłynęłam. Ocknęłam się i zobaczyłam wokół siebie kilka twarzy, nie wiedziałam co się ze mną dzieje, próbowałam sobie przypomnieć ale nie byłam w stanie.
Co do ostatniej fazy porodu, Aga mówi, że kompletnie straciła poczucie czasu aż do momentu, w którym położna powiedziała, że widać już główkę.
Autentycznie pomyślałam wtedy, że sobie żartuje. Po główce mała praktycznie sama „wypłynęła” – jeden skurcz i po wszystkim.
Aga była przygotowana na najgorsze, ale wtedy usłyszała już płacz dziecka. To było dokładnie dwie i pół godziny po pierwszych skurczach – o 15:30.
Patrycja – długa droga do szczęśliwego finału
Długie oczekiwanie: Termin porodu wyznaczony przez lekarza prowadzącego dawno minął, ale nic się nie działo. Ze względu na podejrzanie wolną pracę serca dziecka, Patrycja musiała zgłaszać się codziennie na KTG do szpitala. W końcu, gdy rozpoczął się 42. tydzień ciąży przyjęto ją i zakwalifikowano do wywoływania porodu poprzez podanie oksytocyny.
Skurcze: Po podaniu oksytocyny skurcze, owszem, nastąpiły, ale akcja porodowa nie szła do przodu. Patrycja musiała wrócić na oddział patologii ciąży.
Proponowano mi kolejną próbę na następny dzień, ale odmówiłam w nadziei, że po takiej końskiej dawce oksytocyny coś się zacznie nareszcie dziać. I rzeczywiście, następnego dnia przed południem samoistnie pojawiły się dość regularne skurcze. Po raz kolejny znalazłam się na porodówce.
Niestety, mimo kilku godzin skurczy w dalszym ciągu nie było postępu porodu, skurcze zanikały, kolejny raz wróciłam na patologię ciąży. Skurcze pojawiły się ponownie – w nocy, Patrycja nad ranem zgłosiła się na porodówkę. Przed południem znów podano jej oksytocynę. Położna zapewniła ją, że wszystko może potrwać do późnego wieczora, więc zadzwoniła do męża powiedzieć mu, że nie musi się spieszyć. Uzgodniły też, że gdy zacznie się robić rozwarcie podane zostanie znieczulenie (Patrycja była już bardzo zmęczona kilkoma dniami w szpitalu). Jednak już po pierwszych kroplach oksytocyny wszystko potoczyło się błyskawicznie. Patrycja wspomina – już po godzinie rozwarcie zrobiło się całkiem spore (oczywiście wszystko to odbywało się w okropnych, trwających minutę lub dłużej skurczach, z przerwami raptem 30-sekundowymi). O 11:30 położna była w kompletnym szoku i powiedziała jedynie, że jeśli mąż ma zdążyć to lepiej niech już jedzie.
Ostatnia faza:
Niestety trzydobowy pobyt na patologii ciąży/porodówce zrobił swoje, byłam niewyspana i zmęczona, więc pomiędzy skurczami praktycznie zasypiałam kołysząc się na piłce. Położna podała mi do podpisu zgodę na znieczulenie. I tu kolejne zdziwienie – około godziny 12:00 dowiedziałam, się że z takim rozwarciem nie zdążą mi już podać znieczulenia. Bóle były tak nieznośne, że nie byłam nawet w stanie się zdenerwować.
Od tego czasu nie wolno było jej jeszcze przeć. Dopiero po godzinie, ku ogromnej uldze Patrycji, mogła wreszcie zacząć i po około 15 minutach na świecie pojawił się Piotruś.
To była cudowna chwila! I to uczucie ulgi, gdy skurcze się kończą, emocje opadają, jest po wszystkim, a ty tulisz do siebie swoje maleństwo, na które czekałaś tyle miesięcy!
A jaka jest Twoja historia porodowa? Może masz ochotę podzielić się nią w komentarzach?