Jestem dinozaurem

Przepaść pokoleniowa między mną, a moją córką jest ogromna! Czas spojrzeć prawdzie w oczy – jestem dinozaurem.

felieton o rodzicielstwie


Podziel się na


Podejrzewałam dotychczas, że nigdy nie zmierzę się z problemem przepaści pokoleniowej między mną a moją córką. Skąd to przekonanie? Ano stąd, że głęboko wierzę, że z każdą kolejną generacją przepaść pokoleniowa maleje. Współcześni rodzice i ich pociechy mają dostęp do tych samych zdobyczy technologii. Obowiązuje coraz mniejsza presja na trzymanie określonego fasonu, a obyczaje ulegają rozluźnieniu. Trzydziestoparoletnia matka nie musi już kroczyć dostojnie w nobliwej garsonce kończącej się za kolanem, ani kręcić włosów w koczek. Wystarczy, że wejdę do Oysho, żeby – tak jak moja córka – mieć piżamę w Hello Kitty i nikogo to specjalnie nie bulwersuje.

Tymczasem… Coraz częściej łapię się na tym, że moje dziecko nie bardzo rozumie, o czym ja mówię. Najprostszym przykładem są naturalnie zmiany natury czysto językowej. Nie wyobrażam sobie, że mówię do moich rodziców po imieniu, co moja córa uskutecznia dość często, a upomniana tylko się śmieje. Rodzice jej koleżanek nie są już ciociami czy wujkami, tylko Dobrośką i Maćkiem. Szczytem poprawności językowej jest zaadresowanie ich jako mama i tato Zosi.

Moja córka często pyta mnie o znaczenie nazw przedmiotów, które dla mnie są zupełnie oczywiste. Na przykład, co to jest tapczan i wersalka. W sumie – racja – gdyby się przejść do sklepu meblowego, to tapczanu nie uświadczysz. Jest sofa, kanapa i zestaw wypoczynkowy. Innym przedmiotem, które wprawiło moją córkę w prawdziwe zdumienie była makatka. Nie mogła pojąć, dlaczego dywan wisi na ścianie. Z pokorą zaakceptowałam fakt, że nigdy nie zrozumie ile frajdy sprawiało mi bycie huśtaną w krochmalonej pościeli – o krochmalu i maglu moje dziecko dowie się pewnie z lekcji historii.

felieton o mamie

Ilekroć odwołuję się do przykładów z mojego dzieciństwa, Nelka patrzy na mnie z wyrazem kompletnego braku zrozumienia. Ostatnio, na przykład, przy okazji awantury o sprzątanie, zagroziłam, że wyrzucę wszystkie lalki Barbie i nie omieszkałam dodać, że ja miałam tylko jedną i bardzo o nią dbałam.

– Tylko jedną?, upewniła się córka z niedowierzaniem. A jaką? Arielkę, Kopciuszka czy Pannę Młodą?

– Żadną, zwyczajną w spodniach.

– W spodniach? – moje dziecko patrzyło na mnie z wyrazem najszczerszego współczucia.

 

Co nie do końca jestem w stanie ogarnąć. Bo kiedy moja babcia opowiadała mi o lalce zrobionej z kolby kukurydzy, to rzeczywiście wiało egzotyką. Fakt, że moja mama z ciocią musiały dzielić się jedną lalką, którą babcia w ataku furii spaliła im w piecu, również może wprawić w osłupienie. Ale ja przecież wiem, co to Barbie i takową miałam, więc czemu córka patrzy na mnie litościwie, kiedy mówię, że miałam tylko jedną i na dodatek w spodniach? Dla niej to jakaś patologia. Ona ma siedem, a do każdej po dwie suknie balowe, ale punktem odniesienia jest dla niej wspomniana Zosia, która jest w posiadaniu dwunastu biuściastych pań.

To, że w oczach mojego dziecka pochodzę z epoki kamienia łupanego manifestuje się też w temacie jedzenia.

– Mamo, czy jak byłaś mała to też lubiłaś pomelo?
– Jak byłam mała to znałam tylko smak pomarańczy i banana, odpowiadam zgodnie z prawdą.
– Nie jadłaś pomelo?
– Nie, bo wtedy nie można było kupić takiego owocu.

Dłuższa chwila kompletnego niedowierzania. A potem z troską zadane pytanie: A jadłaś jabłuszka i truskawki?

Czas spojrzeć prawdzie w oczy – jestem dinozaurem. Przepaść pokoleniowa – owszem – maleje, ale między mną a moimi rodzicami i dziadkami. Robię się coraz starsza, coraz dojrzalsza, coraz przystępniejsza w obyciu dla osób starszych ode mnie, za to coraz bardziej niepojęta dla własnego dziecka. I już słyszę jak za parę lat plotkuje o mnie z koleżankami: „Moja stara to, moja stara tamto”. I wcale mi się to nie uśmiecha.