Mama feministka – czy to w ogóle możliwe? Nie tylko możliwe, ale i całkiem realne.
Krótko obcięte włosy, okulary, wygodne spodnie, zdecydowane ruchy, krzykliwy i donośny głos. Do tego nieatrakcyjność i brak identyfikacji pod względem orientacji seksualnej. Oto stereotypowy obraz współczesnej feministki. Czy potrafimy wyjść poza ramy tej nieadekwatności? Musimy – szczególnie, gdy naszym oczom ukazuje się feministka… w ciąży, burząc dotychczasową, niepełną lub fałszywą wiedzę o feminizmie.
Stereotypy
Uproszczony obraz rzeczywistości, stworzony na bazie niepełnych, niepotwierdzonych, a często i zupełnie nieprawdziwych informacji, jest – choćbyśmy się zapierali rękami i nogami – dominującą metodą postrzegania przez nas świata. Stereotypy królują w domu, w pracy, w odwiedzinach i na zakupach. Wyposażone w broń o ogromnej sile rażenia – sprytne wcielanie się w rolę prawdy – stają się częścią naszego myślenia. A taka, zafałszowana przecież, percepcja świata ogłupia nas i rani tych, których dotyczy.
Na przykład feministki. Kobiety wyznające ideologię feminizmu zamykane są w ciasne ramy nieatrakcyjności, twardych zasad i negacji wszystkiego, co męskie i konwencjonalne. Na co dzień walczące z mężczyznami, roszczące sobie prawa do „nie wiadomo czego”, chodzące na parady i uczestniczące w publicznych debatach na temat spraw kontrowersyjnych, postrzegane są jako wojowniczki prawa do aborcji i darmowej antykoncepcji. Feministka w ciąży? Nigdy w życiu.
Przeciwko… komu właściwie?
A przecież feministka to także kobieta. Więcej – to kobieta świadoma swojej pozycji, roli w społeczeństwie, praw, która w ogóle nie zajmowałaby się utarczkami słownymi i syzyfową często pracą uzyskiwania jakichkolwiek udogodnień. Jednak to, co się dzieje – a raczej to, co się nie dzieje – motywuje ją do zabrania głosu w sprawie, żądań, by kobieta traktowana była tak, jak na to zasługuje – z szacunkiem i równouprawnieniem. Choć wiele feministek z przyjemnością wchodzi w rolę, którą dyktują im stereotypy i jest przeciwko wszystkim i wszystkiemu, co neguje feminizm, tak naprawdę interesuje je kobieta. I to dla niej i samych siebie walczą o lepsze jutro.
Prawdą jest, że feministki walczą z matkami. Nie chodzi tu jednak o walkę z samą ideą macierzyństwa. Raczej o walkę z mocno zakorzenionym w tradycji stereotypem, że kobieta może być spełniona tylko wówczas, gdy wejdzie w rolę matki. Feministki nie każą kobietom z macierzyństwa rezygnować. Dążą raczej do uświadomienia kobiet, że powinno ono być traktowane w kategorii opcji i, przede wszystkim, jako jeden z wymiarów własnego życia. Oznacza to, że nie można rezygnować ze spełniania się w innych dziedzinach życia. Bycie kobietą to nie tylko bycie matką. To bycie osobą spełnioną i świadomą własnej wartości.
Silna ciąża feministki
Feministka w ciąży to wcale nie wojująca kobieta, różniąca się od koleżanek, uczestniczących w paradach, tylko wielkością brzucha. To po prostu kobieta, która zna swoje prawa i nie ma oporów przed walką o to, by były respektowane. A podczas 9-miesięcznej drogi tej walki jest naprawdę dużo. Poczynając od traktowania kobiet w ciąży, roszczeniu sobie praw do dotykania jej rosnącego brzucha czy zadawaniu intymnych pytań na temat poczęcia, przebiegu ciąży i formy porodu; przez częsty brak zrozumienia dla rozhuśtanej pod wpływem hormonów osobowości; aż po poród w szpitalu, pozbawienie go intymności, a samą kobietę godności.
Feministka w ciąży, wbrew pozorom, wcale nie zamyka się w czterech ścianach, by w ciszy i skupieniu przeżywać swoją „porażkę”. Bo nie o przegranej tu trzeba mówić, tym bardziej, że decyzja o dziecku dla feministki jest najczęściej bardzo świadoma. Czekająca na jego narodziny kobieta popierająca idee feministyczne, zakasuje rękawy, bo pracy przed nią naprawdę dużo. Aby nie być gołosłownymi, ich działania nie opierają się tylko na zabieraniu głosu w dyskusjach i wystosowywaniu różnorakich petycji. To z ich inicjatywy powstają stowarzyszenia i fundacje, wspierające matki (na tej drodze stworzone zostały choćby Fundacja „Rodzić po ludzku” i fundacja „MaMa”).
Ciąża feministki może niczym nie różnić się od ciąż jej koleżanek, którym idee feministyczne są obce lub które tylko z cicha kibicują ich realizacji. Feministka także ma mdłości, wzdęcia i rozstępy, a jej poród może trwać kilkanaście godzin. Normalność jest kategorią każdej kobiety, tej z umiarkowanymi poglądami i tej z radykalnymi.
(Jeszcze bardziej) Świadome macierzyństwo
Świadome macierzyństwo z dekady na dekadę nabiera zwolenniczek. Niewiele z nich wie, że całą ideę zapoczątkowały właśnie feministki (z feministą – Tadeuszem Boyem-Żeleńskim – na czele). Dojrzała decyzja o rozpoczęciu starań pozwala przygotować się do nowej roli. Nie oznacza to, naturalnie, zaplanowania swojego macierzyństwa punkt po punkcie, wypisaniu zasad wychowawczych i twarde trzymanie się ich. Bo czy feministki nie imają się kłopoty wychowawcze? Jak każda mama, tak i ona narzeka na niesforność swoich maluchów.
Bycie mamą feministką nie oznacza wpajanie dziecku nienawiści do czegokolwiek, nastawienie go przeciwko czemuś lub komuś. To raczej otwieranie malucha na różne aspekty rzeczywistości, a przede wszystkim akcentowanie autonomii i wolności. Próba wychowania dziecka bez uprzedzeń, stereotypów może zaowocować nie tylko uformowaniem mądrego młodego człowieka, ale i spełnieniem feministki w roli matki, pedagoga i kobiety. Macierzyństwo to kobiecość w pełnym wymiarze? W pewnym stopniu tak. Tym bardziej więc nie można go (macierzyństwa) i jej (kobiecości) odmawiać tym, które tak cierpliwie i uparcie walczą o to, by te dwie kategorie były szanowane.