Metody potwierdzania ciąży – jak to było kiedyś?

Bez względu na to, czy na ciążę oczekujemy z utęsknieniem, czy byłaby ona raczej nieplanowaną niespodzianką, pierwszy krok skierowany jest w stronę apteki lub lekarza.

kobieta potwierdzająca ciążę na tarasie


Podziel się na


Brak miesiączki czy poranne nudności – jak wiemy – mogą oznaczać nie tylko ciążę. Dopiero dwie kreseczki na teście to wyraźny sygnał, że pora udać się do ginekologa. A jak sobie radziły kobiety, kiedy apteki nie posiadały tego rodzaju testów w swojej ofercie?

Jak się okazuje, nasze poprzedniczki wcale nie zdawały się na los i nie czekały cierpliwie na termin miesiączki, by potwierdzić bądź wykluczyć swoje obawy (lub nadzieje!) „Testy ciążowe” istniały już w starożytności, choć rzecz jasna, metody „testowania” mocno różniły się od dzisiejszych.

Urośnie, czy nie…?

Jednym z najstarszych sposobów, które wykorzystywały już starożytne kobiety, by sprawdzić swoje macierzyńskie podejrzenia było… siusianie na nasiona. Jeśli poddane tego rodzaju eksperymentowi ziarenka pszenicy lub jęczmienia wykiełkowały, kobieta była niemalże pewna, że nosi w sobie nowe życie. Skąd taki pomysł? Okazuje się, że podwyższony poziom estrogenów, jakim charakteryzuje się mocz przyszłej mamy, rzeczywiście może sprawiać, iż nasionka wezmą się do życia…

Także w średniowieczu korzystano z cennych danych, jakie niesie ze sobą mocz ciężarnych. Do naczynia z moczem wkładano igłę, a następnie – na wzór dzisiejszych testów ciążowych – obserwowano jej reakcję z substancją. Jeżeli igła zabarwiła się na czarno bądź jej kolor sprawiał wrażenie rdzawego, podejrzenie ciąży nabierało bardziej realnego wymiaru…

kobieta potwierdzająca ciążę

Ciąża? Czuję to!

Wspomniany wyżej test z nasion to wynalazek Egipcjan, ale i starożytni Grecy mieli swój wkład w „przewidywanie” macierzyństwa. Jednym z opracowanych przez nich sposobów był test… z cebuli. Badanie opierało się na tym, że spodziewająca się dziecka kobieta wkładała sobie cebulę (bądź inne warzywo o równie silnej woni) do pochwy i pozostawiała na całą noc.

Według wierzeń, jeśli jej oddech pachniał cebulą następnego dnia po przebudzeniu, ciąża była wykluczona. Skąd taki wniosek? Skoro zapach cebuli przedostał się aż do ust, jej łono musiało być „otwarte” (w zamyśle – aby przepuścić go wyżej). Gdyby kobieta była w ciąży, jej macica byłaby „zamknięta”, a więc zapach – nie miałby szans przedostać się do góry.

Będę wymiotować….

Innym, również pochodzącym z Egiptu, ciekawym sposobem na diagnozowanie ciąży, był test z piwem i tłuczonymi daktylami. Polegał on na rozrzuceniu na podłodze wspomnianych produktów oraz sprawdzenie, czy kobieta, w zderzeniu ze wspomnianą mieszkanką, poczuje skłonności do wymiotów. Jeśli je wykazywała, prawdopodobnie była w ciąży. Wniosek taki opierano na fakcie, że jednymi z pierwszych objawów wczesnej ciąży są właśnie awersja do silnych zapachów i skłonności do wymiotów.

Po moczu ją poznacie…

Jak się jednak okazuje, „wróżenie” z moczu było metodą najbardziej popularną I jak mantra powracały do łask techniki diagnostyczne, związane z tą właśnie „substancją”. W wieku XVI zaczęto się jej przyglądać ze szczególną uwagą, zwłaszcza w Europie. Powstała nawet grupa osób, znanych jako „pissprophets”(piss – sikać lub mocz; prophets – prorocy – tłumaczenie terminu pozostawiamy wam), którzy trudnili się w określaniu stanu kobiety na podstawie koloru i właściwości jej moczu. Niektórzy nawet mieszali mocz z winem, opierając się na założeniu, że alkohol reaguje z białkami obecnymi w moczu ciężarnej.

kobieta potwierdzająca ciążę siedząca na betonie

Spójrz mi w oczy albo w….

XVI-wieczny lekarz, Jacques Guillemeau, twierdził z kolei, że ciążę można rozpoznać… patrząc ciężarnej w oczy. Jego zdaniem, już w drugim miesiącu ciąży oczy kobiety zdają się być głębiej osadzone, powieki nieco opadają, a żyły w kąciku oka – puchną. O ile tego rodzaju argumenty trudno potwierdzić naukowo i opierać na nich diagnozę co do ewentualnej ciąży, warto – będąc już w stanie błogosławionym – sprawdzić, skąd wzięła się tego rodzaju teza. Może po prostu ciężarna, przejęta zmianami, jakie szykują się w jej życiu, nieco słabiej sypia i stąd te opuchnięcia…?

Inny francuski lekarz, w 1836 roku odkrył z kolei, że ciążę można wcześnie zdiagnozować, zaglądając… nieco głębiej. Stwierdził on bowiem, że około 6 do 8 tygodni po zapłodnieniu szyjka macicy, pochwa oraz wargi sromowe zmieniają kolor na ciemniejszy (z uwagi na zwiększenie przepływu krwi). Znak ten stał się później znany jako symptom Chadwick’a – lekarza położnictwa, który opowiedział o odkryciu na spotkaniu Amerykańskiego Towarzystwa Ginekologicznego w 1886 roku.

Żaba prawdę ci powie…

O ile testy naszych starożytnych i średniowiecznych koleżanek w pewien sposób przypominają te, na jakich bazujemy dzisiaj, metoda, którą wprowadzono w latach 20, choć oparta na obserwacjach naukowych, budzić może więcej emocji. Wówczas bowiem do potwierdzania bądź wykluczania ciąży zaczęto wykorzystywać – zwierzęta.

Jako, że gonadotropina kosmówkowa (hormon hCG, wydzielany przez implantujący się zarodek, którego zadaniem jest podtrzymywanie ciałka żółtego) obecna jest wyłącznie we krwi ciężarnych (pojawia się w ich krwi około tygodnia po zapłodnieniu, a w moczu niedługo później), mocz potencjalnej przyszłej mamy wstrzykiwano… myszy, żabie lub królikowi! Jak stwierdzano, czy „badana” w ten sposób kobieta spodziewa się dziecka? Potraktowane „próbą” zwierzę miało się jakoby stawać nerwowe, pobudzone, niespokojne… Co ciekawe, metoda, choć przez wielu uznawana za absurdalną, często się sprawdzała!

Dwie kreseczki

Pierwsze domowe testy ciążowe pojawiły się na rynku w latach 70-tych. Od tej chwili kobiety mogły już kupić w aptece zestaw, składający się z fiolki z oczyszczoną wodą, zakraplacza i probówki. To jednak nie wszystko! Oprócz powyższych do zestawu dołączano także… próbkę krwi owczej. Na wynik tego rodzaju testu czekać należało około dwóch godzin. Bardziej wiarygodny był z reguły wynik pozytywny – określano go na „pewny w 97 procentach”. Wynik negatywny stwierdzano z pewnością 80 – procentową.

Od tego czasu testy ciążowe stały się dostępne na całym świecie i choć stopniowo udoskonalane- jak można zauważyć – zasada ich działania ma wiele wspólnego z tą, na jakiej opierały się diagnozy naszych poprzedniczek…