Moja najdroższa N.

– Mamo, czy ja od zawsze lubiłam słodycze? – pytałam własną rodzicielkę, kiedy – załamana faktem zjedzenia tabliczki czekolady „na jednym posiedzeniu” – próbowałam dociec przyczyn, dla których nie mogę się oprzeć niczemu co słodkie.

Macierzyństwo


Podziel się na


– No nie wiem. Chyba tak. Nie pamiętam.

– Tato, a kiedy zaczęłam korzystać z nocnika? – pytałam, żeby sprawdzić, czy niechęć mojej córki do tego wynalazku nie jest aby uwarunkowana genetycznie.

– Nie mam pojęcia, jakoś szybko.

– Szybko to znaczy kiedy? – nie dawałam za wygraną.

– A skąd mam wiedzieć? Przecież to było tyle lat temu!

Z przykrością stwierdzałam, że moi rodzice prawie niczego nie pamiętają, jakby początki mojego istnienia tonęły w mrokach dziejów. A jeśli już coś im w pamięć zapadło, to niestety nie przebłyski geniuszu czy ponadprzeciętnej osobowości ich córki, lecz jej wszelkie charakterologiczne skrzywienia i niedoróbki. Że spać nie chciałam do trzeciego roku życia. Że misia narysowałam na czystopisie pracy magisterskiej mojej mamy. Że napyskowałam pani wychowawczyni w szkole podstawowej, bo mi się nie podobało jak prowadziła lekcje geografii. I że dałam się krańcowo rozpieścić babci, w związku z czym posiłki jadałam wyłącznie na parapecie.

Z rozmów z bliskimi koleżankami wynikało z kolei, że ich wiedza na temat własnych rodziców ograniczała się z grubsza do danych, które można wyczytać z dowodu osobistego. Rodzice sprawiali wrażenie dorosłych od urodzenia. Jakby nigdy nie przesadzili z alkoholem na imprezie i nigdy nie palili po kryjomu w toalecie. Jakby nigdy nie byli tak szaleńczo zakochani, żeby pisać wiersze, czy nie spać po nocach z miłości. Jakby od dziecka marzyli wyłącznie o domu na przedmieściach i najnowszym modelu samochodu. Jakby maksymę: „najpierw obowiązek, a potem przyjemność” wyssali z mlekiem matki. I jakby zawsze przejmowali się wyłącznie ocenami w szkole i porządkiem w pokoju.

Wspomnienia z dzieciństwa

Dlatego – gdy urodziła się moja córka – postanowiłam, że będę pisać do niej listy, które oprawię i podaruję jej w dniu osiemnastych urodzin. I faktycznie to robię. Opisuję jej zachowania, pierwsze słowa, ulubione kołysanki, zabawne zdarzenia, przebyte choroby. Dzielę się z nią również moimi odczuciami na temat macierzyństwa: piszę, czego się boję, co czuję, jak patrzę na jej obecność na świecie, jakie są moje oczekiwania i marzenia, jakich błędów chciałabym uniknąć. Wyobrażam sobie, że gdy podaruję jej te zapiski w symbolicznym dniu wkroczenia w dorosłość, będzie nie tylko miała przyjemność i ubaw, ale też łatwiej będzie jej mnie zrozumieć.

Relacja między mamą a córką przechodzi wiele etapów, z których jedne są wesołe i piękne, a inne bolesne i trudne. Najpierw mama jest pępkiem świata, azylem, w którym można znaleźć schronienie przed panią doktor, surowym tatą czy Jasiem szarżującym łopatką w piaskownicy. Potem powoli zaczyna stawać się życiowym balastem, który pilnuje porządku, piętrzy wymagania i „niczego nie rozumie”. Zarówno matka, jak i córka długo nie potrafią dostrzec w sobie nawzajem kobiety i jej zaakceptować.

Z wiekiem coraz lepiej rozumiałam, jak bardzo burzliwy związek z mamą może młodej kobiecie utrudnić funkcjonowanie w dorosłym życiu. Dotarło do mnie, że – nawet, jeśli będę się bardzo starać – mogę być dla mojej córki kompletną enigmą. Że nie będzie rozumieć moich wyborów, dociekać motywów mojego postępowania ani próbować spojrzeć na świat moimi oczami. A ja nie będę umiała jej tego wyjaśnić podczas jednej poważnej rozmowy przy stole. Liczę natomiast na to, że gdy jako młoda kobieta dostanie pisemne świadectwo mojej macierzyńskiej drogi, spojrzy na mnie nieco łagodniej. Może nadal nie będzie się z mną zgadzać, ale przynajmniej pozna doświadczenia, które mnie ukształtowały, zrozumie, skąd wzięły się moje dziwactwa i dlaczego nie aprobuję jej chłopaka i cierpnę na samą myśl o tym, że chce zostać aktorką.

Dziś, kiedy ta rezolutna kruszyna z dumą obwieszcza całemu światu: „to jest moja mamusia”, nie mieści mi się w głowie, że cokolwiek mogłoby zaburzyć naszą sielską symbiozę. Ale wiem, że nawet najlepsze intencje nie uchronią mnie od błędów, które mogą boleśnie zranić moją córkę i nadszarpnąć jej zaufanie. A ja niczego nie pragnę bardziej, niż być dla niej do końca życia opoką, do której będzie mogła bezpiecznie wracać, gdy już wyfrunie w świat.

Ufam, że listy pomogą.