Naprotechnologia – słowo, które w dobie społecznej debaty na temat in vitro wywołuje sporo emocji. Czym właściwie jest?
Naprotechnologia przedstawiana jako alternatywa in vitro, ale czy słusznie? Akceptowana przez Kościół, ale czy skuteczna? Krytykowana przez zwolenników in vitro – dlaczego? Znana w Stanach Zjednoczonych od ponad trzydziestu lat – czemu dociera do nas dopiero teraz?
Trochę historii
Początki naprotechnologii sięgają lat 80. i wiążą się z osobą prof. Thomasa Hilgersa z Nebraski w USA oraz z założonym przez niego Instytutem Pawła VI. Długoletnie badania i analizy prowadzone przez ten instytut doprowadziły do stworzenia nowej metody leczenia, która głównie zajmuje się zaburzeniami związanymi z poczęciem dziecka czy też problemami z donoszeniem ciąży. Przez wiele lat naprotechnologia rozwijała się właściwie tylko w Stanach Zjednoczonych; dopiero niecałe dziesięć lat temu dotarła do Europy, a od niedawna znana jest Polsce – pierwsze małżeństwo z naszego kraju zdecydowało się na zastosowanie tej metody zaledwie dwa lata temu.
Warto wspomnieć, że w całej Europie jest zaledwie kilkudziesięciu tzw. trenerów naprotechnologii – lekarzy specjalizujących się w tej metodzie. Naprotechnologia wśród wielu etyków uznawana jest za metodę leczenia niepłodności, która szanuje godność człowieka i może być alternatywą dla zapłodnienia in vitro. Rozwój naprotechnologii wspierany jest także przez Watykan – jej zwolennikiem był między innymi papież Jan Paweł II.

Trochę metodyki
Naprotechnologia to skrót angielskiego wyrażenia Natural Procreative Technology (metoda naturalnej prokreacji). Jest to jedna z naturalnych metod diagnozowania i leczenia niepłodności, która w dużej mierze polega na dokładnych obserwacjach organizmu kobiety. Naprotechnologia oparta jest przede wszystkim na tzw. modelach płodności Creightona, czyli codziennej obserwacji śluzu (nawet kilkukrotnie w ciągu dnia), temperatury, ogólnego samopoczucia, itp. Modele płodności Creightona po raz pierwszy zostały opisane w 1980 roku i polegają one na znormalizowanych obserwacjach, odtworzeniu cyklu menstruacyjnego i sporządzeniu tzw. biologicznych markerów. Markery te dają informacje o dniach płodnych i niepłodnych, pozwalają na diagnostykę czy też informują o niepokojących symptomach świadczących o niepłodności.
Metoda profesora Hilgersa ma zaś za zadanie nie tylko leczenie niepłodności, ale też stosowana jest w przypadku poronień czy ciąż zagrożonych. Specjaliści wskazują jednak, że przeciętny czas wykonania pełnej diagnostyki naprotechnologicznej może trwać nawet 24 miesiące. Naturalny charakter tej metody nie lekceważy oczywiście najnowszych osiągnięć medycyny. W naprotechnologii stosuje się bowiem także leczenie hormonalne czy też interwencje chirurgiczne.
Jak podkreślają znawcy metody profesora Hilgersa, naprotechnologia duży nacisk kładzie również na psychikę pary starającej się o dziecko. Lekarz diagnozujący pracuje nad stanem emocjonalnym małżonków, bo często to stres, ciężka praca, brak relaksu staje się przyczyną tymczasowej niepłodności. Eliminując nerwowe napięcie i zmęczenie, zwiększa się szanse na poczęcie dziecka.
Trochę spornych kwestii
Przeciwnicy tej metody mocno podkreślają, że poważnym błędem jest konfrontowanie in vitro z naprotechnologią i przedstawianie jej jako skutecznej alternatywy dla zapłodnienia pozaustrojowego. O ile bowiem naprotechnologia jest skuteczna w leczeniu i diagnozowaniu wielu przypadków niepłodności, to in vitro – zwane często zabiegiem ostatniej szansy – proponuje się parom, którym żadna inna metoda nie może już pomóc, a każde zastosowane dotychczas leczenie okazało się nieskuteczne. Szacuje się, że naprotechnologia jest całkowicie bezradna w ponad 60% przypadków niepłodności.

Trochę kontrowersji
– Naprotechnologia – to brzmi ciekawie, powinno się u nas w kraju wprowadzić tę metodę jako dominującą przy leczeniu bezpłodności, zanim namówi się parę na in vitro – mówi na jednym z for internetowych Gosia.
– To pseudonauka, metoda, która niepotrzebnie daje ludziom nadzieję. Tracą dwa lata na diagnostykę, a potem okazuje się, że w ich przypadku i tak jedyne, co może zadziałać, to in vitro – odpowiada Piotrek.
Naprotechnologia budzi i będzie budzić kontrowersje. Na pewno – wspierana przez Kościół – jest pewną alternatywą dla par, które nie akceptują in vitro. Nie można też odmówić słuszności przeciwnikom naprotechnologii, który zarzucają jej całkowitą bezradność w większości przypadków niepłodności. Spierając się o metody walki z bezpłodnością gubimy jednak trochę sens tej dyskusji. Pamiętajmy, że co czwarta para w Polsce ma problem z płodnością. Dla każdej z nich wybór pomiędzy tą czy inną metodą leczenia to często życiowa decyzja – bardzo trudna, pełna wyrzeczeń i wielkich nadziei. I tej nadziei nikomu odbierać nie można.