(Nasz?) babski fatałaszków świat

Rozczulają Was małe dziewczynki w różowych sukienusiach z falbankami, figlarnych kapelusikach z serduszkiem, dziarsko maszerujące na grubiutkich łydkach odzianych w rajstopki w różowe kicie i dumnie dzierżące w małych łapkach torebusię z wizerunkiem wróżki? „Słodkie aniołki”, myślicie zapewne i posyłacie im porozumiewawczy uśmiech z serii „nasz babski fatałaszków świat”.

Mama i córka


Podziel się na


Nic bardziej błędnego. Pod stosem różowości nie kryją się żadne aniołki lecz despotyczne potwory.

Mamo, ubieź mi siuknię! – komenderuje taka mała Lady zanim jeszcze na dobre się przebudzi. – Nie tę siuknię, tamtą, duzią, z kwiatuśkami!

Duża w kwiatki jest brudna – spokojnie odpowiada mama i maszeruje do szafy, mantrując w myślach: „Dać dziecku wybrać z dwóch, żeby wilk był syty i owca cała”. Córka wspaniałomyślnie wybiera spódnicę z trzech falban z żyrafką, bo „się kręci”, więc mama może przystąpić do negocjacji w sprawie bluzki. Tu problem, bo żadna z zaproponowanych nie spełnia tajemniczych kryteriów małej modnisi.

Z myśką Miki!

Nie, bo ma krótki rękaw, a dziś jest chłodno – mama jest stanowcza, a przy tym w zgodzie z wszystkimi zaleceniami wychowawczymi. Żadne tam „nie, bo nie” albo „nie, bo ja tak mówię”, tylko konkretne uzasadnienie.

No psiecieź świeci śłoniećko! – ripostuje panna-wiem-wszystko-lepiej-od-wszystkich.

I dawaj wyjaśniać, że słoneczko świeci nawet wtedy, gdy na dworze jest minus pięć i trzymetrowe zaspy śniegu, w związku z czym – wracając do meritum – bluzka ma być obowiązkowo z długim rękawem.

Gdy udaje się wybrać różową z cekinami, która modelowo wręcz gryzie się z pomarańczowo-czerwoną spódnicą, przychodzi czas na sweterek.

Wychowanie córki

Nie ciem świeterka, drze się strojnisia, bo przecież ma już bluzeczkę, którą sweter zakryje. Ponieważ minuty przed wyjściem do pracy zawsze płyną szybciej niż minuty przy biurku, mama rezygnuje z nowoczesnych metod wychowawczych i żeby uniknąć spóźnienia, przechodzi na tryb tradycyjny, co w praktyce polega na tym, że zakłada dziecku sweter siłą. O wyjściu z domu sąsiadki spod szóstki wie już całe osiedle, gdyż córa wyje jak profesjonalna syrena alarmowa, a mama wrzeszczy, że ma być cicho.

I tak dzień w dzień. „Daj mi obcasy”, „załóż mi kolczyki”, „posmaruj mnie błyszczykiem”, „zapnij mi spineczki” – mała modystka nie ustaje w staraniach, żeby ładnie wyglądać.

To teraz pewnie myślicie, że jaka matka, taka córka. Ja również do niedawna sądziłam, że matka Zuzi (lat trzy i pół) musi być wyfiokowaną paniusią, skoro jej dziecko nie rozstaje się ze spódnicą nawet w środku zimy. Nic bardziej błędnego. Kobieta całkiem normalna, w spodniach, swetrze i butach na płaskim obcasie. Zero makijażu, włosy niedbale zebrane w kucyk. A córcia prezentuje na sobie feerię barw i faktur.

Szał strojenia się dopada małe dziewczynki w okolicach trzecich urodzin. Nie wiem jeszcze, jak długo trwa, ale mam nadzieję, że krócej niż ząbkowanie i nauka sikania na nocniku, bo dla rodziców to trudna szkoła przetrwania. Dawniej z wdzięcznością przyjmowałam wszystkie prezenty ubraniowe dla córeczki. Teraz każdemu, kto chce jej coś kupić każę się obowiązkowo konsultować ze mną. „Nie mogą być spodnie, tylko spódnica albo sukienka. Koniecznie długa, tak do pół łydki. I zamaszysta, żeby dawała się kręcić. W żywych kolorach, choć nie kupujcie czerwonego, bo trudno dobrać coś pod kolor. Niech to coś ma dużo falbanek, bufek i koronek. I błagam, żebym prasować nie musiała. Rozmiar? Na 104, ale bierz nawet większe, byle by było falbaniaste i różowe”.

Przesadzam? Nie, no jasne, że można pominąć etap negocjacji i przejść od razu do działania. Tylko niech nikt się nie waży wzywać opieki społecznej pod szóstkę, kiedy będę siłą zakładać dzieciakowi spodenki i bluzę.