Czy poród przez cesarskie cięcie naprawdę tak bardzo musi przypominać zwyczajną operację…? Okazuje się, że nie!
Sala operacyjna, znieczulenie lub narkoza, zespół lekarzy mechanicznie wykonujących swoje czynności, parawan oddzielający od siebie dwójkę głównych bohaterów całego przedstawienia – mamę i dziecko.
Zauważmy, że cesarka to nie zawsze wybór samej mamy – podyktowany strachem przed bólem, zaplanowany już w połowie czy nawet na samym początku ciąży. W wielu przypadkach bywa tak, że cesarskie cięcie to konieczność motywowana względami medycznymi i bezpieczeństwem maleństwa. Wiele kobiet zmuszonych do porodu operacyjnego z chęcią zamieniłoby się z mamusiami, mogącymi rodzić naturalnie.
Tym, czego brakuje im najbardziej, jest możliwość aktywnego udziału w narodzinach swojego dziecka, świadomość i zdolność „kontrolowania” choć w pewnym stopniu tego, co dzieje się z maluszkiem. W wielu szpitalach bywa też tak, że do kontaktu matki z dzieckiem dochodzi dopiero kilka godzin po porodzie, a zasada STS (skóra do skóry), jest w tym przypadku lekceważona.
Przez cesarkę? Naturalnie!
To właśnie na ten problem zwrócili uwagę Brytyjczycy, w których kraju już jedno na czwórkę dzieci przychodzi na świat drogą cesarskiego cięcia, przy czym aż 87 proc. zabiegów wykonywanych jest z konieczności. Kompromisem, jaki postanowiono tam przetestować jest metoda, zwana naturalną cesarką (inaczej: cięcie cesarskie skoncentrowane na rodzinie, cięcie cesarskie skoncentrowane na kobiecie, łagodna cesarka). Z założenia ma ona pozwalać mamie na obserwowanie narodzin dziecka, a jemu samemu umożliwić „samodzielne” (na tyle, na ile to możliwe) wydostanie się na świat.
Oczywiście całkowite „wydostanie cesarki zza parawanu” nie jest możliwe, a nawet wskazane – to w istocie zabieg operacyjny i tego niestety przeskoczyć się nie da. Rodząca jest więc przysłonięta nakryciem i nie ma możliwości oglądać momentu nacinania czy szycia skóry, czyli tych najbardziej newralgicznych części całego zdarzenia. Może jednak obserwować wyłaniającą się główkę swojego maleństwa (stół operacyjny jest odpowiednio uniesiony) i zachować pełną kontrolę nad tym, co dzieje się na sali – znieczulenie jest dobrane tak, by pozostała świadoma i zachowała pełną władzę w rękach (tzw. metoda rdzeniowo-zewnątrzoponowa).
Jak wskazują niektóre źródła, w Polsce drogą cesarskiego cięcia przychodzi na świat już jedno na troje dzieci – to bardzo wysoki odsetek.
Pulsoksymetr zakłada się na palcu stopy, aby ręka mamy pozostała wolna, zaś wenflon po stronie niedominującej (czyli praworęcznym na ręce lewej i odwrotnie). Wszystko dzieje się w wolniejszym niż zazwyczaj tempie, co daje szansę maluszkowi, by wziął aktywny udział w swoich narodzinach – lekarz nacina mięśnie, po czym pozwala dziecku samodzielnie wyjść z macicy w rytmie jej skurczów. W razie jakichkolwiek komplikacji personel oczywiście przyspiesza akcję porodową.
Co daje „naturalna cesarka”?
Nowa metoda to, jak się okazuje, nie tylko kwestia samej idei – sposób na to, by uczynić zabieg medyczny bardziej magicznym, „mistycznym”. Jak zauważają specjaliści, to korzyści nie tylko dla mamy (możliwość pełniejszego udziału w porodzie), ale i dla samego dziecka.
Taki poród w zwolnionym tempie daje bowiem dziecku szansę na lepsze zaadaptowanie się do świata zewnętrznego, co dzieje się w trakcie porodu siłami natury, a czego maluszek jest pozbawiony w czasie zwykłego zabiegu cesarskiego cięcia. Noworodek doświadcza skurczów macicy, co ma korzystny wpływ na jego dalszy rozwój, w naturalnym dla siebie rytmie pozbywa się z układu oddechowego płynu owodniowego i oczyszcza swoje płuca (kilkuminutowe opóźnienie pozwala na to, by ciśnienie z macicy i tkanki miękkie wypchnęły płyn z płuc).
Dzięki wspomnianemu STS (kontakt skóra do skóry) dziecko nabiera naturalnej odporności (kontakt z bakteriami obecnymi na skórze mamy), a w tym czasie normuje się temperatura jego ciała, reguluje tętno i oddech oraz spada stres, związany z nagłym i niespodziewanym wydobyciem z łona matki. U rodzącej następuje produkcja oksytocyny, co skutecznie przyspiesza obkurczanie się macicy, pozwala na zmniejszenie krwawienia oraz wspiera laktację.
To nie wszystko – naturalna cesarska dopuszcza także udział ojca w porodzie, co nie jest praktykowane w przypadku tradycyjnego zabiegu cc. W tym wypadku, po wcześniejszym założeniu plastikowego zacisku, może on nawet odciąć pozostały fragment pępowiny. Przed rozpoczęciem zabiegu rodzice oglądają film z przebiegu operacji oraz są szczegółowo pouczani na temat tego, co będzie się działo i jak mają się zachować, by zabieg niczym ich nie zaskoczył.
Czy nowa forma cesarki przyjmie się więc także w naszym kraju? A jakie są Wasze doświadczenia z porodów zabiegowych? Czekamy na komentarze.