Schody, samochody parkujące na chodniku, wąskie alejki sklepowe, tramwaje Jakie jeszcze przeszkody czyhają na mamę z wózkiem w miejskiej dżungli?
Spacer z wózkiem to niekoniecznie łatwe i przyjemne zadanie. Mieszkając w mieście musimy starannie zaplanować trasę naszej przechadzki, by nie napotkać niespodzianek – nie do przejechania. Co ciekawe, większość opisanych poniżej przeszkód pojawia się „znienacka” – razem z pojawieniem się malucha. Wcześniej – o dziwo – zupełnie nie zwracałyśmy na nie uwagi! To prawda – wózek otwiera oczy na wiele spraw…
Wózkiem po schodach
Skoro pojawiły się już w tytule, rozprawimy się z nimi na samym początku. Są wszędzie. To prawda, że w coraz większej liczbie miejsc pojawiają się ich ruchome odpowiedniki bądź windy/dźwigi, ale to nadal przede wszystkim galerie handlowe, dworce czy podziemne przejścia. W urzędach, placówkach medycznych i innych tego typu miejscach na udogodnienia nie ma co liczyć. I często również na podjazdy, a bez tych – z wózkiem ani rusz. Oczywiście do czasu. Kiedy już zrozumiemy, że inaczej się nie da, zaczynamy szukać, za co by tu złapać, żeby bezpiecznie wynieść/znieść wózek, ale nie oszukujmy się – dopóki w środku siedzi dziecko, nigdy nie będzie bezpiecznie. Biorąc pod uwagę dobro malca lepiej nadłożyć kilometrów i pójść inną trasą, a jeśli chcemy dostać się do budynku, poprosić o pomoc. Brak podjazdów to zdecydowanie bariera numer jeden.
Chodniki służą do – parkowania
Kolejną są chodniki, które według przepisów – służą do chodzenia. No właśnie, i może dlatego tak ciężko nimi przejechać z dziecięcym wózkiem, w którym rozstaw kół w wielu przypadkach jest dwa razy większy niż szerokość chodnika. Zjechanie z wysokiego krawężnika do najprzyjemniejszych (dla dziecka) i najbezpieczniejszych manewrów nie należy, ale na pewno jest łatwiejsze, niż ponowne wjechanie na chodnik. Zresztą, tworzenie szerokich chodników też nie ma sensu, skoro ponad połowę ich szerokości zwykle zajmują zaparkowane samochody.
Dopóki spacerujemy bez wózka, bez problemu przeciskamy się slalomem między pojazdami i pewnie nawet nie widzimy w tym większego problemu – z małym towarzyszem to już zupełnie co innego. Czasami przejście między budynkiem a samochodem jest zwyczajne niemożliwe. Widzimy jedno rozwiązanie: stworzenie dodatkowego pasa na jezdni – pasa dla wózków.
W rytmie spacerówki
Zanim przesiądziemy się do spacerówki, raczej nie zwracamy uwagi na powierzchnie, po których jeździmy. Czy to beton, piach, kamienie czy żwirek – pompowanych kół z amortyzacją nic nie wystraszy. Tym większy więc szok czeka nas w momencie, kiedy wybierzemy spacerówkę o lekkich zwrotnych kołach – zwłaszcza tych plastikowych. Niemiłosierny stukot w trakcie jazdy po chodniku to nic (coś a’la stukanie torby podróżnej na kółkach) w porównaniu z koniecznością przejechania przez kocie łby (koła wpadają praktycznie w każdą szczelinę) albo drogę, gdzie nawierzchnia jest dziurawa czy połatana. Nie wspominając już o błocie czy śniegu, w którym można solidnie ugrzęznąć (od plastikowych zdecydowanie bardziej polecamy koła piankowe, warto też zadbać o amortyzację!)
Sezamie, otwórz się!
W większych centrach handlowych czy galeriach nie ma na szczęście tego problemu – drzwi otwierają się same, ale nie oszukujemy się – nie będziemy jechać po dwie marchewki i herbatę do centrum (o tym, dlaczego zrezygnujemy z tej wyprawy poniżej). Niestety, większość osiedlowych marketów o wdzięcznych nazwach zaczerpniętych prosto z łąki wita nas wielkimi, ciężkimi, samozamykającymi się (szkoda że w drugą stronę ten mechanizm nie działa) drzwiami. I tak się pechowo składa, że w momencie, kiedy my chcemy dostać się do środka, nikt akurat nie ma zamiaru do sklepu wchodzić/wychodzić. Cóż pozostaje – popchnąć mosiężne wrota, wepchnąć wózek i jak najszybciej czmychnąć za nim, żeby zdążyć przed zatrzaśnięciem. Oczywiście po kilku takich wizytach manewr mamy opanowany do perfekcji (znajomość z miłym panem ochroniarzem również się przydaje), ale pierwsze próby często kończą się siniakami.
Tramwaje starego typu
W niektórych miastach (a Kraków zdecydowanie do nich należy) na ulicach spotkać możemy jeszcze tramwaje starego typu – te, których konstruktorzy nie pomyśleli o pasażerach na kółkach. By się do nich dostać, trzeba wdrapać się po schodkach – i to wysokich, a to zadanie o jeszcze większym stopniu trudności niż wspomniane wyżej krawężniki. Oczywiście można próbować zrobić to w pojedynkę, ale jedynie na własne ryzyko. By bezpiecznie znaleźć się w pojeździe, lepiej poprosić o pomoc współpasażerów (czasami ktoś się domyśli, ale większość zdecydowanie uważa, że mama wyszła z wózkiem na środek ulicy bez wyraźnego powodu). No właśnie – środek ulicy. Kto jeździ tramwajami ten wie, że by się do nich dostać trzeba wyjść na środek jezdni – a raczej przecisnąć się zygzakiem pomiędzy sznurem samochodów, których celem zdaje się być usilne zablokowanie pasażerom dostępu do pojazdu. Udaje im się to szczególnie w przypadku – matek z wózkami.
Brak miejsca na wózek
Niestety, wdrapanie się do pojazdu nie kończy problemów. Teraz zaczyna się rozpaczliwe poszukiwanie miejsca, zanim pan motorniczy nie huknie przez megafon, by odsunąć się od drzwi. Tyle że wspomniani już wyżej konstruktorzy nie przewidzieli jednego: tego, że tramwajem może chcieć podróżować kilkoro rodziców z wózkami – w pojeździe zmieści się jeden, maksymalnie dwa. O ile oczywiście pasażerowie zechcą zwolnić dedykowaną wózkom przestrzeń, bo tak się akurat składa, że większość matki z dzieckiem „nie zauważa” lub nie słyszy (tutaj cudzysłów niepotrzebny, bo słuchawki zdecydowanie ograniczają możliwość korzystania z tego zmysłu). No cóż, dopóki się nie przesuniecie, nie pojedziemy – pan motorniczy już się zorientował.
Sklepowe labirynty
Sklepowe alejki – szczególnie te we wspomnianych osiedlowych marketach – jawią się mamie z wózkiem jako swego rodzaju labirynty. Trzeba naprawdę sprawnie manewrować pojazdem, żeby czegoś nie strącić albo nie przesunąć. I trudno w sumie powiedzieć, czy skrętne koła to w czasie takiej przejażdżki przez tor przeszkód zaleta czy raczej wada. Zbyt wąskie przejścia między sklepowymi regałami to także duża pokusa dla znudzonego malucha, który usilnie próbuje zabrać ze sobą jak najwięcej „zabawek” (pal sześć, jeśli zdecyduje się na budynie czy proszki do pieczenia – gorzej, kiedy w jego zasięgu znajdą się słoiki i puszki). W takiej sytuacji zdecydowanie lepszym wyborem jest dłuższy spacer – do innego sklepu, przez który łatwiej jest przejść, nie zwracając na siebie uwagi innych kupujących.
Brak małych koszyków na zakupy
Jakiś czas temu na rynku akcesoriów sklepowych pojawiła się nowa jakość – oprócz dużych wózków oraz małych koszyków na zakupy, mamy jeszcze trzecią opcję, z której chętnie korzysta wiele dyskontów spożywczych. Mowa o koszykach na kółkach. Niestety, decydując się na taki wybór, sieć rezygnuje z jednego z podstawowych rozwiązań, a mianowicie – małych, poręcznych koszyków. Czy ciągnięcie za sobą zakupów po podłodze ułatwia poruszanie się po sklepie – kwestia gustu. Do momentu, kiedy nie wjeżdżamy tam z własnym pojazdem. W takiej sytuacji tym, czego brakuje nam najbardziej w sklepowym asortymencie jest właśnie zwykły, mały koszyk.
Być może niektóre mamy w takiej sytuacji decydują się na skorzystanie z mobilnego koszyka (wtedy jeden pojazd pchają przed sobą, drugi ciągną za sobą), być może niektóre wybierają wózek (szczególnie mamy bliźniąt powinny mieć w tej kwestii wprawę). Zdecydowanie najwięcej wpycha jednak zakupy do foliowych torebek (co i rusz zerkając, kiedy siatka pęknie ukazując swą zawartość innym klientom), kartonów po towarach albo po prostu niesie w rękach, popychając wózek łokciem. Brawo dla sklepów za takie ułatwienia!
A może dostrzegacie jeszcze inne przeszkody, czekające na rodziców spacerujących z wózkami? Czekamy na Wasze komentarze!