Nieznośny ciężar bytu czterolatki

Pamiętacie te czasy, kiedy wypłakiwałyście sobie oczy z powodu pierwszego chłopaka? Albo nie jadłyście przez trzy dni ze strachu przed klasówką z matematyki?

Bycie mamą 4 latki


Podziel się na


Albo martwiłyście tym, że wasz biust nie przypomina jeszcze piersi Agaty z 7B? Do pokoju wchodziła zaniepokojona mama, pytając, co się stało. A, kiedy dowiadywała się, że nie chodzi o molestowanie seksualne przez nauczyciela, mobbing, kiblowanie w tej samej klasie z fizyki, tylko o fakt, że Adam przetańczył całą dyskotekę z biuściastą Agatą, a wy podpierałyście ściany, mama mówiła: „Dziecko! Czym ty się przejmujesz?! Dajże spokój! Przecież nic się nie stało. Gdy dorośniesz, to dopiero zaczną się prawdziwe problemy„.

Rodzice zawsze uważali nasze nastoletnie kłopoty za wydumane. Te „prawdziwe” zarezerwowane były wyłącznie dla nich. W znanej piosence Fool if you think it’s over Chris Rea śpiewa: „Save your tears, you’ve got years and years” [w wolnym tłumaczeniu: Szkoda łez, jeszcze przyjdzie czas na smutek”].

Dorastanie córki

Dziś już wiem, o co chodziło moim rodzicom, ale jako trzynastolatka byłam potwornie sfrustrowana ich lekceważącym podejściem do spraw, które spędzały mi sen z powiek. I nie ma się czemu dziwić. Problemy to rzecz szyta na miarę wieku, prawda? Trudno, żeby nastolatka wylewała łzy przez szefa-sadystę. Wobec czego, postanowiłam sobie solennie, że kiedy ja będę mamą, nie będę protekcjonalnie podchodzić do problemów mojej córki.

Składając sobie tę obietnicę, nie przypuszczałam jednak, że poważne problemy zaczynają się przed czwartymi urodzinami. I jest ich całe mnóstwo, wszystkie arcyważne.

Problem pierwszy: fryzura. Temat fryzury pojawia się tuż po porannym otwarciu oczu. Sącząc kakao, młoda dama wydaje matce instrukcje dotyczące uczesania na dany dzień: „Z przodu spineczka z kokardką, z tyłu dwie gumeczki, różowe, i na to wstążka”. Zero czapki. Nieważne, że na dworze jest minus pięć, czapka zniszczy uczesanie. Kapelusik na upały też odpada. „Nelka, dostaniesz udaru”, perswaduję spokojnie, „jak coś ci się przesunie, to pani ci potem poprawi włosy”. Nie i już. Ani po dobroci, ani na siłę. Fryzura musi być nietknięta. Moje dziecko jest gotowe nawet zrezygnować z wspinaczki po drabinkach, żeby się włosy nie zburzyły.

Problem drugi: „Czy przez tę białą firankę coś widać?” „Mamo, jak wyjdę za mąż za Maksa, to będę mieć na buzi taką białą firankę”, informuje mnie córka pewnego dnia. „Tak”, potwierdzam zdumiona, „to się nazywa welon”. „A czy przez ten welon coś widać?”, dopytuje się przyszła narzeczona. Wyciągam z kufra swój ślubny welon i tłumaczę zasadę jego działania w praktyce. Nelka przyznaje, że widać, ale wracamy do problemu # 1 – welon psuje fryzurę.

Problemy dzieci

Problem trzeci: owady. Owady rujnują mojemu dziecku wszystkie codzienne przyjemności. Nie może sama zostać w pokoju na wypadek pająków. Nie może wyjść do ogrodu, bo w krzakach mieszkają bąki. Na plac zabaw nie pójdzie, bo ważki. Na wieś nie pojedzie, bo muchy i komary. Właściwie to od kwietnia do września powinna chodzić owinięta moskitierą. Tłumaczę spokojnie, że owady to takie same zwierzątka jak ptaszki, psy i koty. Chodzą sobie po dworze, bo tam żyją i też lubią jak jest ładna pogoda. „Mamo, owady to nie pieski”, oponuje oburzone dziecko, „Nie wiesz jak wygląda piesek? Piesek jest ładny, a mucha nie”.

Problem czwarty: spełnianie marzeń. Największym marzeniem mojej córki jest zostać syrenką Arielką. W tym celu potrzebny jest król Tryton, który zamieni jej nogi na płetwę. Codziennie ponawia więc pytanie: „Kiedy będę syrenką?” Na razie udało nam się przekonać marzycielkę, że króla Trytona można spotkać wyłącznie nad morzem, więc musimy tam najpierw pojechać. W duchu liczę, że temat przemiany zastąpi wkrótce coś bardziej realnego.

Problem piąty: „Chcę być dorosła”. I nosić biustonosz, obcasy, lakier na paznokciach i tonę makijażu. „Mamo, czy ja dziś urosłam?” „Mamo, kiedy będę taka duża jak ty?” pyta Nelka pięć razy dziennie. Tego nie mogę pojąć: ja marzę o tym, żeby czas się zatrzymał, ona nie może wytrzymać pół dnia we własnej skórze.

Problem szósty: „Szymuś”. Szymuś, choć o głowę niższy od Nelki, jest jej prawdziwym utrapieniem. Albo ją bije, albo wyzywa – „baba jaga”, „spalone mięso”, „pipcia” albo „śmierdząca baba” (swoją drogą, jak on wpada na te epitety?). Co wieczór, po powrocie z przedszkola zmuszona jestem obmyślić strategię neutralizowania Szymusia na następny dzień. Było już straszenie tatą, dziadkiem, nauka oddawania ciosów i wymyślanie obraźliwych epitetów. Teraz radzę, żeby go zignorowała, ale w duchu czuję, że czeka mnie interwencja u wyższej instancji, czyli u mamy Szymka.

Szkoda łez? Przecież życie czterolatki jest usłane cierniami. Czasem sama się zastanawiam, czy to aby ja nie mam wydumanych problemów. Bo trzeba przyznać, że nawet wyjątkowo wkurzony szef nigdy nie powiedział do mnie „pipcia”…