Leżałam obok mojej córki, od pół godziny śpiewając kołysanki. ‘O! tato psisiedł’, oznajmiła na dźwięk klucza przekręcanego w zamku. ‘To ty sobie telaź pójdzieś do swojego pokoju, a tatuś do mnie psijdzie’.
Moja córka godzi się na pójście spać pod warunkiem, że usypiającym będzie tatuś. Długo byłam alfą i omegą. Właściwie to przez pierwsze półtora roku byłam niezastąpiona, choć mój mąż jest tatą nowoczesnym, a więc zaangażowanym w wychowanie córki – od początku kąpał ją, przewijał, odbijał, zabierał na spacerki i czytał książeczki do snu. Ale brzdąc wychodził z założenia, że mamusia robi wszystko lepiej. Nie ukrywam, że to uwielbienie bywało bardzo męczące i z utęsknieniem czekałam na moment, kiedy moje dziecko przypomni sobie, że ma ojca.
Wreszcie nastąpił przełom i do mojej córeczki dotarło, że ma pełną rodzinę. Tacie przypadła rola rodzica ds. rzeczy przyjemnych. Na spacer – z tatą. Poczytać książeczki – z tatą. Kąpiel w pianie – z tatą. Oglądanie bajek – z tatą. Mnie przyszło odgrywać rolę rodzica ds. praktycznych. Byłam od zmieniania pieluch, dostarczania pożywienia i szukania zagubionych zabawek. Wbrew wcześniejszym oczekiwaniom ta nowa funkcja wcale nie należała do przyjemnych. Sądziłam, że córka będzie po równo rozdzielać między nas obowiązki i przywileje, dlatego byłam kompletnie nieprzygotowana do roli: „przynieś, podaj, pozamiataj”.
I gdzie tu konsekwencja? Im dłużej się nad tym zastanawiałam, tym bardziej dochodziłam do wniosku, że męczy mnie zwykła zazdrość. I choć to paranoiczne zjawisko, wcale nie jest rzadkością. W szkole średniej miałam koleżankę, której rodzice próbowali tworzyć z nią coś w rodzaju w frontu przeciwko drugiej stronie. Mama powierzała jej swoje problemy małżeńskie, czym świadomie podkopywała autorytet taty. Tato wyczuwał niechęć córki, zamykał się i unikał z nią kontaktu. Gdy między matką a córką dochodziło do konfliktu, wykorzystywał okazję i „przekabacał” ją na swoją stronę. Paradoksalnie, najtrudniejsze dla tej dziewczyny były okresy sielanki między rodzicami, ponieważ wtedy oboje ją ignorowali albo stawali się nadmiernie surowi.
Zazdrość w rodzinie prowadzi do nieustającej wojny podjazdowej, burzy relacje dziecka z rodzicami i rodzi w nim nieuzasadnione poczucie winy. Rodzice, którzy stosują strategię aliansów z dzieckiem są w istocie skrajnymi egoistami. Brak poczucia własnej wartości i rozczarowanie związkiem z partnerem rekompensują sobie grą w „kogo bardziej kochasz?”. W tej grze nie ma wygranych, ale najsilniej przegraną odchorowują dzieci.
Dlatego kiedy poczujemy się nieswojo na wieść, że nasza ukochana córeczka woli czytać książeczki z tatusiem, warto przeprowadzić z sobą poważną rozmowę i zapanować nad emocjami. Dzieci miewają różne potrzeby i różne fascynacje. Najpierw najfajniejsza jest mama, potem tato, potem babcia – bo na wszystko pozwala. Z biegiem czasu od rodziców fajniejsza będzie przyjaciółka, a potem chłopak. W rozbitych rodzinach sprawy mogą się jeszcze bardziej pokomplikować, kiedy okaże się, że macocha jest pod jakimś względem lepsza od mamy a przyrodni brat – od rodzonej siostry. To naturalna kolej rzeczy, której my – rodzice – musimy być świadomi. Aby uniknąć stresów wywołanych zazdrością, powinniśmy równomiernie inwestować w nasze rodzinne i przyjacielskie relacje. Innymi słowy, pielęgnować też namiętność do partnera, miłość własną, przyjaźnie i pasje. Wtedy łatwiej pogodzimy się z sympatiami i fascynacjami naszej pociechy.
Z moją córą robimy następujące ćwiczenie. Rysujemy kilka serc takiej samej wielkości, które następnie wycinamy i kolorujemy. Potem mama wskazuje na pierwsze serce i mówi: To jest twoje serduszko. Gdy kochasz tatę i mamę twoje serduszko nie dzieli się na pół, tylko powiększa o dodatkowe serce. I w tym momencie kładziemy drugie serce na to pierwsze. Gdy kochasz babcię i dziadka, twoje serduszko znowu się powiększa – i dokładamy trzecie serce. W ten sposób zyskujemy serce pomnożone przez pięć. Dla mojej córki to świetna zabawa, dla mnie cenne przypomnienie, że – być może wbrew logice – miłość się nie dzieli, ale mnoży.