„Pierwsze razy” macierzyństwa są ekscytujące. Ale co z ostatnimi…?

O pierwszych razach macierzyństwa dużo mówimy, o ostatnich często nawet nie chcemy słyszeć. Dlaczego?

mama i dziecko


Podziel się na


Zarówno pierwsze, jak i ostatnie „razy” macierzyństwa przychodzą nagle. Niespodziewanie i bez uprzedzenia. Nie pozwalają się na siebie przygotować. Zaskakują, wprawiają w osłupienie, wywołują ogrom emocji. Czy jesteśmy na nie gotowe?

Pierwsze razy macierzyństwa

Pierwszy rok obfituje w nie szczególnie. Pierwsze spojrzenie. Pierwszy uśmiech. Pierwsze karmienie. Pierwsza kąpiel. Pierwszy chwyt. Pierwszy obrót. Pierwszy siad. Pierwszy krok i pierwszy upadek. Pierwszy ząbek. Najpierw ten co się pojawił, potem ten co wypadł. Pierwsze słowo. Pierwsze siku do nocnika, a potem pierwsza kupa. Albo na odwrót. Niezliczona ilość przełomów, skoków, kroków milowych i postępów. Jedne mniejsze, drugie większe – wszystkie niesamowicie ważne i zapadające w pamięć już na zawsze.

Momentów, w których czas się zatrzymał w życiu matki jest tak wiele, że nie odda tego nawet najlepszy aparat fotograficzny. Bo choć robimy mnóstwo zdjęć i staramy się zamykać w kadrach wszystko, co uznajemy za ważne, tak naprawdę każda chwila z naszym dzieckiem przynosi coś nowego. Tysiące ważnych słów, uśmiechów, spojrzeń. Nie wszystkie uda się zachować – nawet we wspomnieniach. Część uleci gdzieś na zawsze. Ale te pierwsze zostaną. Za kilka lat otworzysz album, spojrzysz na zdjęcie w czerwonej koszulce z motylkiem i powiesz: – Tego dnia po raz pierwszy powiedziała MAMA. O pierwszych razach się mówi. Pierwsze razy się wspomina, bo i chce się przechowywać je w pamięci. Przechowywać i „wyciągać” w chwilach zwątpienia czy smutku. Bo przecież to nasze pierwsze wspólne, małe – wielkie sukcesy. Nie to, co ostatnie…

mama i dziecko

Ostatnie „razy” macierzyństwa

No właśnie, a co z ostatnimi? Te wkradają się do naszego życia podstępnie i zastają nas totalnie nieprzygotowanych. Bo przecież o tych pierwszych napisano tony książek i poradników, o ostatnich – jakoś nikt nie mówi. Ty też czasami starasz się je przewidzieć? Kiedy przychodzi w środku nocy do waszego łóżka, witasz z otwartymi ramionami i zamaszystym ruchem spychasz na podłogę swoją drugą połowę. Bo co, jeśli jutro już nie przyjdzie…? Na pytanie, czy odbierzesz ją z przedszkola gorąco zapewniasz, że to zrobisz i przychodzisz godzinę przed czasem. Bo co, jeśli jutro powie: – Nie przyjeżdżaj po mnie do szkoły, idziemy z dziewczynami do kina…

A ona nadal przychodzi do waszego łóżka i ciągle pyta, czy ją odbierzesz. Przestanie, gdy zupełnie nie będziesz na to gotowa. Kiedy położysz się obok niej, by jak co wieczór utulić do snu, ona powie bez ogródek: Mamo, możesz iść. Jestem już duża. Teraz ona będzie zasypiać sama, za to ciebie czekają bezsenne noce. Będziesz analizować, rozmyślać, szukać winnych. Może mogłaś bardziej celebrować te chwile..? Nie wkurzać się, że prosi o kolejną bajkę? Mocniej przytulić i pogłaskać po głowie?  Ostatnie razy. Czy dużo ich będzie? Za dużo, by się na nie przygotować.

mama i dziecko w nosidle

Gdyby tak mogły uprzedzić…

Zarówno pierwsze, jak i ostatnie „razy” macierzyństwa przychodzą nagle, niespodziewanie, bez uprzedzenia. Nie pozwalają się na siebie przygotować. Zaskakują, wprawiają w osłupienie, wywołują ogrom emocji, a często także łzy. Te pierwsze – łzy wzruszenia i radości, te ostatnie – wzruszenia, ale i żalu. Kiedy twoje dziecko robi coś po raz pierwszy żal też się pojawia: – Jak mogłam tego nie przewidzieć? – Mogłam złapać za aparat, spróbować to uwiecznić, nagrać! Zaczynasz analizować i dochodzisz do wniosku, że w sumie od kilku dni dawała już jakieś sygnały. A ty? I tak przegapiłaś! A przecież mogłaś zamontować ukrytą kamerę albo przynajmniej trzymać telefon w kieszeni. Gdybyś tak mogła cofnąć czas!

Kiedy zaskakuje cię jeden z tych „ostatnich”, wcale nie chcesz go nagrywać. Czas i owszem – cofnąć byś chciała, ale po to, żeby TO wcale się nie wydarzyło. Może gdybyś zrobiła coś inaczej, czegoś nie powiedziała albo powiedziała właśnie – ona by TEGO nie zrobiła! Jeszcze nie teraz. Przecież jest za wcześnie. Albo gdyby chociaż mogła uprzedzić… Pozwolić się jakoś przygotować – walnąć kieliszek dobrego wina albo obejrzeć jakąś głupkowatą komedię. Zrobić coś, co sprawi, że podejdziesz do tego z większym dystansem, bardziej beztrosko i na luzie. Nie. Ona wolała zastać cię w pełni świadomą, najlepiej nad albumem ze zdjęciami z pierwszych urodzin. Zrobiła to z premedytacją? Nie. I to jest właśnie najgorsze. Ona tak czuje, tak chce. Ona po prostu dorosła. Czy to źle?

To wspaniale. To wasz kolejny mały – WIELKI sukces. Zdecydowanie większy od tych, które tak pieczołowicie notowałaś w pamięci. To ty doprowadziłaś ją za rękę właśnie do tego momentu. To twoja zasługa (tak – zasługa, nie wina!), że ona sama chce ją puścić. Pozwól jej na to. Nie zatrzymuj. Nie ściskaj jej dłoni na siłę. Uwierz, że jeśli tego nie zrobisz, ona sama – za jakiś czas  – znowu chętnie ci ją poda. Byście mogły iść przez życie razem. Teraz już nie ty za nią, krok w krok, ale obok siebie.