Rodzic – władca oświecony

Kiedy na świat przychodzi nasze pierwsze dziecko, ślubujemy być dobrymi rodzicami.

Rodzicielstwo


Podziel się na


Postanawiamy solennie, że otoczymy je miłością i opieką, zapewnimy mu zdrowy i bezpieczny rozwój, damy wolność potrzebną do rozwijania zainteresowań i talentów, a wszelkie nieporozumienia rozwiązywać będziemy metodą łagodnej perswazji i dialogu. Ludzie, którzy wyrośli w despotycznych domach, obiecują sobie i wszystkim bliźnim, że nigdy nie popełnią błędów swoich rodziców i dadzą dziecku to, czego sami nie dostali. Pomimo całej tej determinacji i ufności we własne przekonania, rodzicielska rzeczywistość dość brutalnie sprowadza nas jednak na ziemię. Bo w łóżeczku pod kołderką z misiami leży mały spiskowiec, który kombinuje, jakby tu wystawić nasze obietnice na próbę.

Sprawowanie władzy rodzicielskiej nie może, niestety, przebiegać wyłącznie w duchu liberalizmu. Nie może polegać na całkowitym poszanowaniu indywidualizmu oraz praktykowaniu nieskrępowanej swobody członków rodzinnej wspólnoty, w ramach ustanowionych przez nią praw. Sprawowanie władzy rodzicielskiej przypomina raczej oświecony absolutyzm. Krótko mówiąc, rodzic przyjmuje rolę władcy i zawiera z potomkiem umowę społeczną, zgodnie z którą sprawuje władzę w jego imieniu. O postanowieniach tej umowy stara się przy tym informować małego obywatela na bieżąco.

Wygląda to mniej więcej tak:

Władca kładzie obywatela do łóżeczka. Obywatel protestuje. Władca w oświecony sposób tłumaczy obywatelowi, że jego miejsce o dwudziestej trzeciej wieczorem jest w łóżeczku, a nie na ramieniu, na kolanach, przy piersi, czy w alkowie rodziców. Obywatel wyraża odmienne zdanie na ten temat, czerwieniąc się i krzycząc. Władca proponuje kontrakt społeczny: zaśpiewam ci kołysankę, a w zamian ty zaśniesz w łóżeczku. Obywatel przystaje na kołysankę, ale wraz z końcem drugiej zwrotki rozmyśla się, zmienia postanowienia umowy i uderza w ryk. Po mniej więcej godzinie, władca ma do wyboru trzy drogi. Może pozostać oświeconym i niestrudzenie podchodzić do łóżeczka, klepać obywatela po plecach i nucić piosenki. Może przemienić się w despotę, zgasić światło i zignorować manifest obywatela. Może też skapitulować i zabrać obywatela na swój tron.

władza rodzicielska

Im dłużej obywatel chodzi po świecie, tym bardziej przekonuje się, że atrakcje, których władca mu dostarcza są znacznie mniej interesujące od rozrywek, które władca zatrzymuje dla siebie. Dlaczego tylko władca ma dostęp do kontaktów, żelazka, kuchenki, noży, kleju, schodów i czajnika z wrzątkiem? Obywatel czuje, że omija go coś fascynującego, dlatego niestrudzenie próbuje uszczknąć choć odrobinę z przywilejów władcy. Ten zaś dwoi się i troi, żeby wytłumaczyć poddanemu, iż wymienione wyżej atrybuty władzy w niepowołanych rękach mogą przemienić się w bardzo niebezpieczne narzędzia. Gdy najazd na te dobra zostaje obywatelowi uniemożliwiony, rozpoczyna się strajk. Na przykład, głodowy: „nie wezmę do ust nic poza twoim kurczakiem z chili”, albo okupacyjny: „nie przestanę leżeć pod piekarnikiem, dopóki nie pozwolisz mi włożyć rączki do środka”. Po mniej więcej godzinie władca ma do wyboru dwie drogi: albo pozostać oświeconym i niestrudzenie przekonywać obywatela, że jego żądania są niemożliwe do spełnienia, albo przemienić się w despotę i bezwzględnie stwierdzić: skoro nie chcesz zjeść swojego rosołku, nie będziesz jeść nic.

Na spacerze obywatelowi przychodzi czasem do głowy pomysł, żeby sprawdzić refleks władcy i wybiec na ulicę. Albo, żeby uciec mu w centrum handlowym, gdy siły się wyrównują, bo obładowany łupami władca traci talenty sprinterskie. Albo, żeby położyć się na głównym deptaku miasta i narobić władcy wstydu przed innymi królami i obywatelami. W takich sytuacjach władca ma do wyboru jedną drogę: przemienić się w despotę i zakuć obywatela w kajdany.

Podstawowe narzędzie stosowania władzy rodzicielskiej – konsekwencja – w praktyce wcale nie jest łatwe w użyciu. Gdy zawodzi, to my, rodzice stajemy się poddanymi naszych dzieci. Albo – wprost przeciwnie – wcielamy się w rolę carycy Katarzyny II, która:

Pałace stawia, głowy ścina

Kiedy jej przyjdzie na to chęć

Ma biografów, portrecistów (…)

I grzeczne dziecko pragnie mieć!