Sesje zdjęciowe rodziców z umierającymi lub zmarłymi noworodkami

Śmierć dziecka jest dla rodziców ogromną tragedią. Z bólem i żałobą zmierzyć muszą się także ci, którzy ze swoimi pociechami nie mogli pobyć dłużej niż kilka, poporodowych chwil.

kobieta płacze po stracie dziecka


Podziel się na


Spis treści
1. 
„Kiedy kładę się do snu…”
2. 
Kontrowersyjna idea
3. 
Dowód życia

Coraz więcej z nich decyduje się je upamiętnić. Fotografie z dziećmi, które urodziły się martwe lub żyły zaledwie kilka godzin stają się powoli jednym ze sposobów na radzenie sobie z tą bolesną stratą.

„Kiedy kładę się do snu…”

Wszystko zaczęło się w 2004 roku w Stanach Zjednoczonych, tuż przed porodem małego Madduxa Haggarda. Lekarze nie dawali chłopcu szans na przeżycie – cierpiał na rzadkie, wrodzone schorzenie, które umożliwiało mu samodzielne sprawowanie takich podstawowych czynności życiowych jak oddychanie, przełykanie i poruszanie się (miopatia miotubularna).

Jego matka, Cheryl, wiedziała, że będzie musiała pożegnać synka tuż po rozwiązaniu. Chcąc zachować ten wyjątkowy, krótki, wspólny czas jak najdłużej w pamięci, postanowiła je udokumentować. Intymna sesja zdjęciowa, którą wykonała Sandy Puc, pomogła kobiecie i jej mężowi w przeżywaniu żałoby po dziecku.

Haggard wraz z fotografką były przekonane, że to doświadczenie może pomóc także innym rodzinom, więc założyły organizację non-profit Now I Lay Me Down to Sleep. Jej misją jest od-powiadanie na potrzeby rodziców, oczekujących na przyjście na świat martwego lub skazanego na rychłą śmierć dziecka, którzy chcieliby upamiętnić wizerunek dziecka i mieć z nim rodzinną fotografię.

NILMDTS zrzesza ponad 1,5 tys. wolontariuszy – głównie fotografów i grafików specjalizujących się w obróbce zdjęć – w 40 krajach świata; za swoją pracę i jej efekty organizacja nie pobiera opłat.

Kontrowersyjna idea

Fotografia zmarłego dziecka jest często jedynym materialnym „dowodem” na to, że maluszek pojawił się w życiu pogrążonych w bólu rodziców.

Pomysł fotografowania zmarłych noworodków spotkał się ze skrajnymi reakcjami. Zwolennicy nietypowych sesji zdjęciowych podkreślali ich korzystne działanie na pogrążonych w bólu rodziców. Miały one nie tylko pozwolić im pobyć i pożegnać się ze swoim dzieckiem, ale także być materialnym dowodem na to, że pojawiły się w ich życiu. Często także – po prostu uwiecznieniem ich wyglądu, którego pamięć z biegiem lat może się zacierać.

Dla przeciwników sama idea wykonywania zdjęć martwym dzieciom wydawała się nieetyczna, a dla wielu wręcz nienormalna. Podkreślając, że „jest w tym coś upiornego”, odwoływali się do społecznych odczuć i dyskomfortu odczuwanego na widok takich zdjęć, którymi rodzice zmarłych dzieci potrzebują dzielić się nie tylko z bliskimi, ale także ze znajomymi (wiele par, które zamówiło takie sesje, opublikowało fotografie w mediach społecznościowych). Czy da się pogodzić takie stanowiska? Czy w ogóle trzeba je godzić?

Dowód życia

Dla każdego rodzica, który stracił swoje dziecko – bez względu na to, czy wydarzyło się to jeszcze w trakcie ciąży (poronienie), czy tuż po jej rozwiązaniu – niezwykle ważne jest zachowanie pamięci o nim. W przypadku śmierci noworodka często brakuje namacalnych „dowodów” na obecność maluszka w ich życiu. Zakupione po radosnej wieści o ciąży ubranka i zabawki nie noszą śladów użycia, a dziecięcy pokój – obecności małego człowieka. Noworodek nie opuszcza oddziału, a szpital staje się pierwszym i ostatnim miejscem jego pobytu. Jest tym samym jedyną przestrzenią, w której odbywa się powitanie i pożegnanie rodziców z dzieckiem. Zawsze zbyt krótkie i zbyt bolesne.

Można by zadać pytanie: po co przedłużać to cierpienie, uczestniczyć w wydarzeniu, które łamie konwencje (w końcu takie sesje zdjęciowe są zazwyczaj radosne i mają symbolizować rodzinne szczęście) i jest wspomnieniem straty, olbrzymiego bólu? Trzeba jednak pamiętać, że każdy rodzic ma prawo przeżywać żałobę na swój sposób. Wszystko, co może pomóc mu ukoić ból i przejść przez ten trudny okres, jest warte uwagi. Przede wszystkim zaś – jest decyzją pogrążonych w żałobie rodziców i nikt, kto nie przeżył podobnej straty, nie powinien takiej decyzji podważać.