Największe kity, które wciskane są matkom

Jest sporo zdań dotyczących wychowywania dzieci, tak często słyszanych i powtarzanych, że utarły się w naszej świadomości jako prawdy absolutne.

mama i syn


Podziel się na


Nawet się nie zastanawiamy, ile – i czy w ogóle coś – mają wspólnego z prawdą. Do momentu, kiedy na własnej skórze nie doświadczymy, że są – totalną bzdurą.

Najtrudniejsze pierwsze trzy miesiące

Słyszałyście to kiedyś? Mnie do dzisiaj chce się z tego śmiać – zwłaszcza kiedy przypomnę sobie pierwsze tygodnie po urodzeniu małej. Sielanka. Jasne, że byłam niewyspana (do dziś nic się nie zmieniło), jasne, że zmęczona (jak wyżej), jasne, że wielu rzeczy jeszcze nie wiedziałam i ciągle musiałam się czegoś nowego uczyć (tendencja nasila się z każdym dniem). Ale to była chyba najbardziej satysfakcjonująca nauka w moim życiu. A do tego wszyscy się małą zachwycali, przynosili prezenty, dopytywali, co i jak, chcieli oglądać zdjęcia (dlaczego teraz już nie chcą?) Wprawdzie ominęło mnie szczęście posiadania książkowego noworodka, budzącego się jedynie na karmienie, ale ten mój też nie był taki zły. Jak nie spał, to jadł. Albo leżał. Albo musiałam go nosić na rękach. Jak płakał, to dlatego, że był głodny. Albo chciał na ręce. Nie jedno, to drugie. Albo trzecie, ale więcej opcji raczej nie było.

Dzisiaj? Opcji jest tyle, że sama wszystkich nie znam. Płacz i krzyk mogą oznaczać dosłownie wszystko, bo dwulatek – jak na pewno wiecie – właśnie w ten sposób wyraża większość swoich emocji i potrzeb. A spróbuj nie zgadnąć na czas, o co mu chodzi – jedynym, co ci pozostanie, to rozpłakać się razem z nim.

Obecnie stoję na stanowisku, że najtrudniejsze są pierwsze dwa lata, ale podejrzewam, że z czasem będę przesuwać tę granicę coraz dalej.

mama i córka

Nie noś, bo się przyzwyczai

To niemożliwe – on już jest przyzwyczajony. Noworodka nie można przyzwyczaić do noszenia, bo bycie noszonym, kołysanym, przytulonym do mamy to jedyne warunki, jakie zna. Ktoś kiedyś trafnie porównał tę sytuację do wyłowienia ryby z morza i próby przyzwyczajania jej do wody. Absurd, prawda? Teoria czwartego trymestru mówi (jeszcze nie wiem, czy w nią wierzę, ale mi się podoba), że poród następuje zanim dziecko jest w pełni gotowe do życia poza organizmem mamy. Jako, że ze względów fizjologicznych przedłużenie okresu ciąży nie byłoby możliwe (dziecko byłoby zbyt duże, by kobieta mogła je urodzić naturalnie), ów czwarty trymestr przypada właśnie na pierwsze tygodnie życia malucha. Dziecka, które jak wspomnianej wody, potrzebuje do życia tego, co miało do tej pory. A to – zapewnić mu mogą właśnie ramiona mamy/zamiennie taty. Jeśli więc ktoś mówi do was: Nie bierz go na ręce, przecież on tym płaczem na tobie wymusza, nie wahajcie się prychnąć mu w twarz. Noworodek nie jest w stanie niczego wymuszać (dwulatek to co innego), a płacz to jedyna znana mu reakcja na to, że mu źle (spokojnie, z czasem nauczy się krzyczeć, wrzeszczeć i tupać nogami).

Tylko karmienie piersią zbuduje między wami więź

Karmienie naturalne to na pewno najlepszy pokarm, jaki matka może zapewnić swojemu dziecku. Mleko matki posiada wszelkie niezbędne dla jego rozwoju składniki odżywcze, ma odpowiednią temperaturę i jest go tyle, ile trzeba. No właśnie, o ile jest go tyle ile trzeba, to faktycznie „bawienie się” w kupowanie, mieszanie, podgrzewanie itp. wydaje się być niepotrzebnym kłopotem. Ale jeśli mleka (albo chęci do karmienia) nie ma tyle, ile trzeba, mleko modyfikowane to alternatywa, która równie dobrze zaspokoi dziecięce potrzeby. Może i na sztucznym dziecko nie będzie głodne, ale tylko karmienie naturalne (najlepiej do 2. roku życia) zbuduje między wami taką silną, prawdziwą więź – na pewno o tym słyszałyście, prawda? Uśmiecham się głupio za każdym razem, kiedy to słyszę. Zwłaszcza, kiedy moje dziecko, przyklejone do mnie na amen twierdzi, że będzie robić ze mną wszystko – łącznie z korzystaniem z toalety i dumnie oświadcza otoczeniu, że „Tylko mama może mnie kochać”. I właśnie wtedy myślę sobie: może jednak karmienie do 6-ego miesiąca to było zbyt długo..? (a dokarmianie butelką dwa razy dziennie – zbyt rzadko..?)

Zostaw, niech się wypłacze

O tym trochę już było, ale może warto powtórzyć. Małe dziecko nie potrafi okazywać swoich negatywnych emocji inaczej niż właśnie płaczem. W ten sposób „mówi” nam, że jest głodne, zmęczone, że chce na rączki albo przeciwnie – woli poleżeć w łóżeczku. Niektórzy (zwłaszcza ci, co nie mają własnych dzieci albo dawno już zapomnieli, że ich dzieci kiedyś były małe) radzą, żeby w takich sytuacjach pozwolić dziecku „się wypłakać”. Świetny pomysł, chyba warto go zastosować także w ich przypadku. Kiedy zobaczymy, że nasza ciocia/szwagierka/przyjaciółka płacze, zamiast pytać, co się dzieje i spróbować jakoś pomóc, cichcem wymknijmy się z pokoju – niech się wypłacze, przejdzie jej.

U nas jest głośno, jest bałagan i wszystko na wariackich papierach. U nas jest proza, nie bajka.

Obowiązkiem rodzica jest próba odgadnięcia (tak, rodzicielstwo to jedna wielka zagadka – warto to sobie jak najszybciej uświadomić), dlaczego dziecko płacze i znalezienia sposobu na to, jak mu pomóc. „Wypłakiwanie” nie działa ani w przypadku noworodka ani dwulatka. Brak zainteresowania rodzica nie daje dziecku żadnego komunikatu – nie zostaje ono poinformowane, że coś robi nie tak i dlaczego nie jest to właściwe. Ani poinstruowane, jak w istocie powinno się zachować.

Dziecko na pierwsze urodziny powinno już chodzić

Kiedy dziecko skończy rok, wszyscy dokoła oczekują, że zacznie chodzić. A jeśli by czasami nie zaczęło, to może „warto mu kupić chodzik” albo „za rączkę jakoś próbować prowadzić”? Pierwsze urodziny to jakaś umowna granica, po której przekroczeniu – zdaniem otoczenia – dziecko powinno zacząć poruszać się na własnych nogach. Skąd taki wymóg? Zapewne stąd, że sporo maluchów zaczyna chodzić samodzielnie mniej więcej w tym okresie. Sporo jednak robi to później – między 13. a 15. miesiącem, a sporo jeszcze później – dopiero w okolicach 16. – 18. miesiąca.

Czy wcześniej nie chodzą? Chodzą nawet, jeśli rodzice uważają inaczej. Bo dziecko, które nauczy się raczkować, jest w stanie zaspokoić wszelkie swoje „mobilne” potrzeby. Dotrze tam gdzie chce, wdrapie się tam gdzie chce, zdobędzie tę zabawkę, której potrzebuje. Dopóki to mu wystarczy, korzystajcie! Zbyt wczesne stawianie dziecka na nogach i prowadzanie go wraz podtrzymywaniem pod paszkami może zaszkodzić jego kręgosłupowi, stopom i rodzicom (bo jak się nauczy, to już nigdy nie zapomni…).

Jak będzie biegać, to się przewróci

No właśnie, najpierw na siłę każą chodzić, a potem próbują zatrzymywać, jak tylko delikatnie przyspieszy. Kiedy maluch zrozumie już, na czym polega skomplikowany mechanizm chodzenia, będzie testował tę umiejętność na wszelkie możliwe sposoby. Cóż w tym dziwnego, że jeśli widzi piłkę, którą chce wziąć do rąk, nie skrada się w jej stronę wolnym krokiem, ale zwyczajnie do niej podbiega? (czy to pierwsze zachowanie nie wydawałoby się wam bardziej niepokojące…?) Ma cel, chce go zdobyć – uruchamia wszystkie możliwe siły, które mu w tym pomogą. Nie analizuje, że może się przewrócić czy potknąć. Dziecko może i nie, ale ty powinnaś! Ale po co? Jeśli biega po trawie, to przecież nic mu się nie stanie nawet, jeśli kilka razy wyląduje na ziemi. Jednym z największych prezentów, jakie możesz dać swojemu dziecku, jest wolność (w rozsądnej dawce) i prawo do odkrywania świata na własną rękę (nogę).

Wszystko jest kwestią organizacji

Więc jeśli tylko chcesz, możesz mieć i dziecko i dobrą pracę. Robić zawrotną karierę i spełniać się w roli pełnoetatowej pani domu. Znajdziesz czas na ugotowanie obiadu, upieczenie ciasta, pasjonującą lekturę, a w międzyczasie trening z panią Anią. Wyjście ze znajomymi obowiązkowo raz na tydzień, ale spotkanie z przyjaciółką – max. raz na dwa dni. Regularnie fryzjer, kosmetyczka, sauna and spa. A w domu? Porządek i błysk jak w katalogach z Ikei. W końcu chcieć to móc. Oczywiście twój związek kwitnie – można wręcz powiedzieć, że przeżywa drugą młodość. Ba! Nawet w tej pierwszej nie było wam tak dobrze jak teraz. Macie dla siebie tyle czasu, ile wam potrzeba, a dziecko tylko umacnia waszą relację. Oczywiście, że dobra organizacja to podstawa, ale żeby wszystko wyglądało tak pięknie, jak powyżej, potrzeba nieco więcej czynników. Dziecko musi być wyjątkowo mało wymagające, ciasto z cyklu tych jednogarnkowych, a przyjaciółka mieszkać piętro niżej. Fryzjer to ten osiedlowy, z bloku obok i najlepiej jeśli przy okazji jest kosmetyczką. To błyszczące czystością mieszkanie to raczej kawalerka – 20 metrów z łazienką włącznie.

Łączy nas to, że mamy dzieci, ale poza tym – wiele nas różni. Sytuacja materialna, rodzinna, zawodowa. Mamy inne doświadczenia, inne potrzeby, inne umiejętności. Inne dzieci i innych mężów. W przypadku niektórych z nas rzeczywiście wystarczy dobra organizacja (bo reszta już jest), ale w przypadku innych – organizacja nie pomoże. Choćby bardzo chciała.

mama i córka na spacerze

Macierzyństwo jest jak bajka

Ale niekoniecznie ta o śpiącej królewnie (gdyby tak można nagle zasnąć i niczym się nie przejmować…) Celebrytki, blogerki (na szczęście nie wszystkie), fitness mamy i instamamy, które często na własne nieszczęście obserwujemy, próbują nam za wszelką cenę udowodnić, że macierzyństwo to cudowny, magiczny, lukrowany czas. Pięknie wykadrowane, odpowiednio doświetlone fotografie. Ukradkowe zbliżenia, złapane przypadkiem uśmiechy, świetnie dobrane tła. Modne ubranka, śliczne zabawki, urocze gadżety, piękne przedmioty. Zdjęcie stolika, na którym czeka kubek świeżo zaparzonej kawy, obok książka, wręcz prosząca się o otwarcie, gdzieś w tle – na pewno złapany przypadkiem – fragment wózka ze śpiącym smacznie niemowlakiem. Niemalże czujemy zapach tych świeżo zmielonych ziaren, niemalże otwieramy tę książkę. Jedynie tej ciszy jakoś nie udaje nam się usłyszeć…

Bo u nas tak nie ma. U nas jest głośno, jest bałagan i wszystko na wariackich papierach. U nas jest proza, nie bajka. Mało kto z nas ma świadomość tego, że instamamy prowadzą podwójne życie – w świecie rzeczywistym i w świecie wirtualnym. W tym drugim ich dzieci są idealne, grzeczne, subtelne, wysmakowane, odpowiednio doświetlone i wykadrowane. Ich życie jest po prostu ładne. W tym pierwszym – ich dzieci są takie jak nasze, czasami urocze jak aniołki, czasami nie do zniesienia, a ich życiu – daleko do bajki.