Urodziłam w czasach zarazy – historie mam

Jak wygląda poród w czasach pandemii koronawirusa i czego obawiają się przyszłe mamy?

Mama trzyma w ramionach niemowlaka urodzonego w czasach pandemii


Podziel się na


Wielka niewiadoma

Cała ciąża i poród to była dla mnie jedna wielka niewiadoma – do tej pory skupiałam się przede wszystkim na pracy i realizowaniu swoich pasji – opowiada Asia, 30-latka z Krakowa, która końcem marca urodziła swoje pierwsze dziecko. – Dlatego kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, byłam pewna tylko jednego: że przy porodzie będzie mój mąż. Niestety, nawet ten pewnik zawiódł…

Joanna jest absolwentką socjologii, pracuje w firmie badawczej, która prowadzi badania na terenie całej Polski – wyjazdy są wpisane w jej zawód: – Odkąd skończyłam studia, praktycznie żyłam w rozjazdach. Ale kocham swoją pracę, dlatego zdecydowałam się jej w pełni poświęcić. Ustaliliśmy z mężem, że kiedy będziemy gotowi na dziecko, zwolnię i to właśnie jemu poświęcę się w całości. I tak też się stało. Jako że Asia jest osobą zadaniową, całe 9 miesięcy zaplanowała sobie skrupulatnie. Ponieważ temat nie był jej dobrze znany, kupiła sporo książek i… – Teraz to ciąża pochłonęła mnie na dobre. Zdrowa dieta, odpowiednia ilość kalorii i witamin, joga i ćwiczenia dla kobiet w ciąży. No i oczywiście – szkoła rodzenia.

Porody rodzinne wstrzymane

Asia przyznaje, że mąż również bardzo zaangażował się w ciążę: – Czytał każdy artykuł, jaki mu podsuwałam, czasami sam podrzucał mi jakieś linki. Szkołę rodzenia też sam wybrał po solidnym reserachu w sieci i wśród znajomych – śmieje się. – Bardzo lubiłam chodzić na te zajęcia, bo po każdych byłam jakaś taka spokojniejsza i pewna, że wszystko pójdzie dobrze. Że razem na pewno damy radę.

Asia w połowie marca wiedziała już, że będzie musiała dać radę sama.

Chodziłam do prywatnego lekarza, więc utrudnienia, na jakie trafiają ciężarne, raczej mnie ominęły. Zresztą w momencie, kiedy wybuchła epidemia, byłam już na samej końcówce. Tylko ten poród spędzał mi sen z powiek… Asia nie ukrywa, że informacja o wstrzymaniu porodów rodzinnych i zakazie odwiedzin była dla nich ciosem: – Dla Tomka chyba nawet większym – zauważa. – Chodził jak struty, szukał jakiegoś rozwiązania. Tak bardzo mu zależało, żeby być przy mnie, żeby nie zostawić mnie tam samej.

Zostawił i pojechał

Ale zostawił. Musiał. Zawiózł do szpitala wraz z regularnymi skurczami, a sam wrócił do domu. – Przed wejściem na oddział zmierzyli mi temperaturę i przeprowadzili szeroki wywiad, żeby wykluczyć podejrzenie infekcji. Potem wszystko poszło już szybko. Pamiętam to jak przez mgłę, taka byłam skupiona na tym, żeby dać z siebie wszystko…

Podobno niektóre rodzące wysyłają mężom zdjęcia czy relacje w trakcie porodu. – Selfie, kamerkito nie nasza bajka. My się tak nie komunikujemy – zauważa młoda mama. Telefon został więc w torbie. – Trafiłam jednak na cudowną położną, która zaraz po porodzie zapytała, czy zrobić nam zdjęcia swoim telefonem. Zgodziłam się, a ona zaraz mi je przesłała. Tuż po zakończeniu szycia posłałam je mężowi. Zadzwonił od razu. Drżał mu głos, mówił jakby przez nos. Przez cały czas siedział w samochodzie pod szpitalem… A jednak nie pojechał.

Mama trzyma w ramionach niemowlaka

Czuję się silniejsza

Joanna zauważa, że zaraz po porodzie wstąpiła w nią jakaś niesamowita energia: – No może nie zaraz, jakieś kilka godzin później – śmieje się. – Moje zadaniowe podejście do życia się sprawdziło. Skupiłam się na tym, żeby wynieść z tego pobytu jak najwięcej: informacji, wiedzy, doświadczenia. Ćwiczyłam poprawne karmienie, dopytywałam o kwestie związane z pielęgnacją, a potem wszystko dokładnie relacjonowałam mężowi przez telefon.

Maksymalne skoncentrowanie się na obowiązkach związanych z dzieckiem pozwoliło młodej mamie przetrwać samotny czas na oddziale położniczym.

Ogromne wsparcie dały jej także dwie inne mamy, które leżały wraz z nią na sali. – W takich warunkach jak teraz mamy czują chyba jeszcze większą solidarność niż normalnie. Dodają sobie otuchy, wspierają. Poza tym nikt nie odwiedza, nie przesiaduje godzinami, nie zwozi prezentów. Nie ma porównań, zazdrosnych spojrzeń, zdenerwowania, że ja chcę karmić, a tu ktoś przeszkadza. Na szczęście nie było żadnych komplikacji i dzielna mama wraz z synkiem wyszła do domu po trzech dniach. – Tak, czuję się silniejsza. Nie tylko dlatego, że urodziłam. Ale że urodziłam sama. Ale obiecałam mężowi, że z drugim dzieckiem poczekamy jednak do zakończenia epidemii – śmieje się.

A może coś się zmieni…?

W nieco innej sytuacji jest Patrycja, która termin porodu ma wyznaczony na połowę maja. 32-latka jest już mamą 2,5-letniej dziewczynki. – Przy pierwszym porodzie towarzyszył mi mąż, ale nie byliśmy jeszcze zdecydowani, czy teraz też będzie razem ze mną – opowiada. Mieszkają wraz z mężem w Krakowie, ale ich rodziny nie są stąd. Obydwoje pochodzą z Poznania. – Zostaliśmy tutaj po studiach, więc mamy sporo znajomych, ale nikogo z rodziny. A mieszkanie mamy małe, dlatego opcja ściągania rodziców do siebie nie wchodziła w grę. Mój pierwszy poród trwał dość długo, więc braliśmy pod uwagę, że przy drugim mąż po prostu będzie musiał wrócić do córeczki.

Choć przyszła mama nie ukrywa, że obecna sytuacja ją stresuje, wizja samotnego porodu i pobytu na porodówce nie jest dla niej aż tak straszna, jak dla innych kobiet w podobnej sytuacji. – Bardziej niepokoi mnie co innego – przyznaje. – Końcem marca szpital, w którym planuję urodzić ogłosił, że wstrzymuje porody do odwołania w związku z wykryciem u pacjentki koronawirusa i koniecznością dezynfekcji oddziału. Obecnie oddział działa już normalnie, ale cały czas mam obawy, by sytuacja nie powtórzyła się w okolicach mojego terminu. Jak przyznaje Patrycja, zna ten szpital, bo rodziła tam pierwszą córkę, a poza tym jedna z położnych jest jej sąsiadką. – Nie ukrywam, że to dodaje otuchy. No ale w obecnej sytuacji zaczęłam już szukać innego szpitala, do którego pojechałabym w razie konieczności. Czy mam nadzieję, że za miesiąc coś się zmieni? Do niedawna jeszcze miałam…