Wypalenie rodzicielskie – czy pandemia może je przyspieszać?

Home office, home schooloing, a do tego wszystkiego jeszcze obowiązki domowe …. Czym się objawia wypalenie rodzicielskie i jak mu przeciwdziałać?

mama i córka w kuchni podczas pandemii


Podziel się na


„Znudzenie” rolą rodzica – tak mniej więcej kojarzone jest owe zjawisko. Tymczasem z nudą ma ono zaskakująco niewiele wspólnego. Wypalenie rodzicielskie – dlaczego pandemia może je przyspieszać i jak do tego nie dopuścić?

Wypalenie rodzicielskie – skąd się bierze?

Trudno o jedną definicję, bo każdy z nas może odczuwać i przeżywać je inaczej. Tym, co jest wspólne – w większości, jeśli nie we wszystkich przypadkach – to przyczyna. I nie jest to wcale zmęczenie, niedospanie, wyczerpanie czy nadmiar obowiązków. Owszem – czynniki te mocno pracują na korzyść stopniowego wypalenia. Ale same w sobie do niego nie prowadzą. Tym, co decyduje i sprawia, że rodzic przestaje odczuwać satysfakcję ze swojej roli jest stałe i nieprzerwane skupienie na potrzebach dziecka przy jednoczesnym zaniedbaniu własnych. To właśnie taka „strategia” prowadzi prostą ścieżką do omawianego wypalenia. Dlaczego?

Poczucie spełnienia i satysfakcji z własnego życia to klucz. Bez niego trudno w pełni otworzyć się na potrzeby drugiego człowieka.

Trudno budować coś wartościowego, jeśli chwieją się posady, a tak mniej więcej można opisać rodzica, który nie zadba o swoje potrzeby. I nie chodzi tylko o te elementarne – choć i z nimi rodzice miewają problemy – ale także te wyższe, jak samorealizacja i rozwój. Nie da się dać czegoś, czego samemu się nie ma. Bo wtedy nawet, jeśli dasz z siebie wszystko, nie będzie to wiele warte.

Pandemia wypala rodziców?

Ostatnie miesiące nie były łaskawe dla nikogo. Trudno wskazać grupę osób, która w jakikolwiek sposób nie „straciłaby” na obecnej sytuacji epidemicznej. Pandemia i lockdown mocno uderzyły też w rodziców, którzy – wystarczająco obciążeni dotychczasowymi obowiązkami – zyskali kolejne. Obowiązki, za które nie otrzymali dodatkowej zapłaty ani na które nie zyskali dodatkowego czasu. Połączenie własnych zobowiązań zawodowych z opieką nad dziećmi, ich obowiązkami szkolnymi, koniecznością zaspokojenia ich potrzeb (zadbanie o posiłki, wyjście na dwór itp.) stało się nie lada wyzwaniem.

Własne potrzeby rodziców – i tak zwykle spychane na sam koniec – znalazły się daleko za marginesem codziennego życia. „Oliwy do ognia” dolały też emocje: lęk o zdrowie i przyszłość, a często także presja finansowa. Rodzina została postawiona w sytuacji, z jaką wcześniej nie miała do czynienia. Nagle wszyscy jej członkowie musieli nauczyć się być razem przez 24 godziny na dobę. Rodzice przestali wychodzić do pracy, dzieci przestały wychodzić do szkoły. Mamy różne warunki – mieszkaniowe i życiowe.  Dla jednych mogło stać się to okazją do spędzenia razem więcej czasu, dla innych – do częstszych kłótni, sprzeczek, problemów. Nasze wady – które rozmywają się gdzieś w ferworze codziennego życia – w czterech ścianach zaczęły przybierać kolosalne wręcz rozmiary. Denerwować zaczęło to, co wcześniej wydawało się niewinną słabością.

mama i córka bawią się w pokoju w czasie pandemii

Wielozadaniowość bez granic

Sytuacja jest nowa dla każdego z nas. Każdy z nas musi znaleźć inny sposób na to, jak sobie z nią poradzić. Tym, o czym pamiętać musimy wszyscy – w pierwszej kolejności – są nasze potrzeby. Nasze własne – nie naszych bliskich, partnera, dzieci. Bo – wbrew przekonaniu wielu osób  – troska o siebie to nie egoizm. To prawidłowe pojmowanie drogi do zadbania o swoich najbliższych. Siła i energia do opieki nad dzieckiem nie bierze się z niczego. Bez potocznego naładowania własnych akumulatorów trudno liczyć na to, że nasza rodzina będzie funkcjonować prawidłowo. Dbanie o siebie – siebie jako człowieka, swoje potrzeby, pragnienia, granice jest dobre także dla dziecka. Już w latach 90. stawiano tezy, że rodzice są znacznie bardziej zrelaksowani w pracy niż w domu. Badania nie pozostawiły wątpliwości – bez względu na to, jak stresująca była dana praca, poziom kortyzolu u rodziców wzrastał po powrocie do domu. Kiedy praca przeniosła się do domu, w którym jednocześnie funkcjonuje szkoła, przedszkole, a być może i żłobek, o relaks niełatwo.

Wielozadaniowość to jedna z najbardziej docenianych współcześnie cech. W dobie panującej pandemii przybrała ona jednak monstrualne rozmiary. Skupienie się na własnych obowiązkach zawodowych przy jednoczesnym pilnowaniu przebiegu zdalnych lekcji, przygotowywaniu posiłków i doglądaniu malucha to nie lada wyzwanie nawet dla najbardziej zorganizowanej i wielozadaniowej mamy (badania sugerują, że wypalenie rodzicielskie znacznie bardziej zagraża matkom niż ojcom). I choć większości z nich udaje się całkiem sprawnie żonglować między obowiązkami związanymi z dziećmi, pracą i domem, piłeczka z napisem „czas dla siebie” zazwyczaj wypada im z rąk. A one  – nawet nie próbują jej szukać…

Jak zadbać o siebie w dobie pandemii?

Pracownicy zdalni – wbrew przekonaniu wielu osób – pracują dłużej niż pracownicy biurowi. Co z tego, że odpada droga do pracy, skoro ciągle jesteśmy on-line? Nasza praca jest nieustannie przerywana przez dzieci i domowe obowiązki, co generuje wyrzuty sumienia i sprawia, że siadamy do komputera jeszcze w późnych godzinach wieczornych. W dobie pandemii rodzic sam staje się dla siebie szefem  i co gorsza – znacznie bardziej wymagającym od dotychczasowego. To zły kierunek. Warto zrobić wszystko, by jak najmocniej oddzielić czas pracy od czasu dla rodziny. Przykład? Zamiast gotować obiad między jedną telekonferencją a drugą, warto może przygotować go dzień wcześniej? A najlepiej włączyć w te przygotowania całą rodzinę – dzielimy się obowiązkami, a jednocześnie spędzamy czas razem, mamy chwilę, by ze sobą pobyć i porozmawiać. Jeśli czas pracy jak najmocniej poświęcimy pracy, istnieje spora szansa na to, że „wyjdziemy” z niej o rozsądnej porze.

Słowo klucz to granice. Bo choć większość z nas robi wszystko, by jak najbardziej połączyć ze sobą wszelkie obowiązki, warto spróbować strategii odwrotnej. Zrobić wszystko, by jak najmocniej je od siebie oddzielić. Bo dopóki wszystko będziemy robić naraz, nieustannie będziemy w pracy, w szkole, przy dziecku. Tak się nie da. Z czasem nadejdzie moment, że wykończony rodzic zwyczajnie powie dość. Tylko co wtedy? Rozwiązań nie ma zbyt wiele – przynajmniej w obecnej sytuacji – więc kolejnego dnia na nowo stawi czoło przerastającej go rzeczywistości. I z każdym dniem będzie wypalał się bardziej.

mama i syn przytulają się w czasie pandemii

Więcej wyrozumiałości dla –  siebie samego

A może by tak raz na tydzień (dwa razy?) zamówić jedzenie do domu? O ile oczywiście pozwalają na to środki finansowe. Zyskamy dzięki temu czas i namiastkę „wyjścia na miasto”, a jednocześnie wesprzemy ulubioną restaurację. Skoro nie trzeba tracić czasu na gotowanie, można wspólnie obejrzeć ciekawy film czy zagrać w ulubioną planszówkę. To nie tylko okazja, żeby się zrelaksować, ale też pobyć z bliskimi, opowiedzieć o czymś, co jest dla nas ważne, zapytać o ich odczucia.

Nie scrollujmy za często mediów społecznościowych, które próbują nam udowodnić, jak to inne matki świetnie radzą sobie z pandemią i dla których lockdown stał się niejako źródłem niewyczerpanej inspiracji.

Nie szukajmy na siłę kolejnej kreatywnej i rozwojowej zabawy sensorycznej, najlepiej w duchu Montessorii. Jej zasady możemy z powodzeniem uskuteczniać w kuchni (np. w czasie przygotowywania wspomnianego wyżej obiadu). Nie wyrzucajmy sobie, że od czasu do czasu włączymy dziecku bajkę, żeby w tym czasie zwyczajnie odetchnąć.

Czas dla siebie = bardziej wartościowy czas dla dziecka

Ustalmy, że każdy dzień kończymy chwilą dla siebie i wygospodarujmy na nią czas. Niech to będzie kawałek ulubionego serialu, fragment książki czy relaks w wannie. Przynajmniej raz na tydzień „spotkajmy się” z kimś spoza kręgu domowego. W ostateczności niech to będzie chociażby video chat z przyjaciółkami przy lampce wina. Nasze emocje, odczucia, myśli muszą mieć jakieś ujście. Musimy znaleźć możliwość, żeby je wyrazić, przepracować i rozsądnie ocenić. Trudno spojrzeć realnie na swoją sytuację, cały czas będąc w jej środku. Opisanie jej, opowiedzenie o niej komuś innemu pozwala zobaczyć ją w innym świetle i być może stwierdzić, że wcale nie radzimy sobie najgorzej?

Przy odrobinie dobrej woli, szczerej komunikacji i wzajemnym szacunku naprawdę można znaleźć sposób na zatroszczenie się o samego siebie. Nawet w dobie jednego z najnowszych rodzicielskich wrogów – pandemii. Nie miejmy wyrzutów sumienia, że „tracimy” czas na siebie. Pamiętajmy, że ten czas to „inwestycja” w malucha. Zrelaksowany, wypoczęty rodzic to zdecydowanie lepszy kompan do zabawy i towarzysz codziennego życia.