Z pamiętnika przyszłego taty…

Wyobrażanie sobie przyszłości, życia rodzinnego, postawy partnerki, kiedy już będzie matką – to wszystko jest częścią drogi ku ojcostwu.



Podziel się na


Jeśli malec, którego oczekujesz jest twoim pierwszym dzieckiem, pewnie czujesz ogromną odpowiedzialność, nie wyobrażasz sobie zmian w życiu codziennym, relacji w twoim związku i … czarno to widzisz!

I nagle dowiaduję się, że ona jest w ciąży…

Gdyby wydarzyło się to jakieś sześć lat temu pewnie miałbym drastyczne myśli. No bo przecież jak tu zmierzyć się z odpowiedzialnością? Jak pogodzić próbną maturę z przewijaniem? I te wszystkie spojrzenia rodziny i znajomych, ludzi na ulicy, gdy jesteśmy na spacerze: dwójka nastolatków i wózek. Zupełnie jakbyśmy nosili nad głowami wielki transparent z napisem: „NIEODPOWIEDZIALNI!”. Taki widok automatycznie przywodzi na myśl drugie słowo, dużo bardziej popularne, jeśli chodzi o określanie tego typu widoków: „wpadka”. Na szczęście teraz jest inaczej…

W pewnym wieku ciąża partnerki i wiążące się z tym „tacierzyństwo”, nawet, jeśli nieplanowane, jest wydarzeniem zdecydowanie bardziej akceptowalnym zarówno w wymiarze społecznym, jak i prywatnym. Więc skąd narastające obawy? Czy gdybym miał dodatkowe dziesięć lat na karku czułbym się bardziej przygotowany na to, co nadchodzi? Raczej nie, bo pamiętajcie, drodzy tatusiowie, nikt z was nie został obdarzony naturalnym instynktem wychowawczym, w tej materii wszyscy improwizujemy. Nasi rodzice, mimo że w naszych myślach i wspomnieniach na zawsze pozostają dorośli, w chwili, gdy dowiadywali się, że jesteście „w drodze” musieli czuć się dokładnie tak samo: zdezorientowani i absolutnie przerażeni.

A czego dokładnie się boję?

Hm…, od czego by tu zacząć? Może od przewijania, karmienia, kładzenia spać, brania na ręce, budzenia, pilnowania podczas snu, pilnowania, gdy nie śpi, uspokajania, gdy płacze i całej tej prozy życia, wypełniania tych wszystkich obowiązków, które partnerka zrzuca na twoje barki, gdy chce mieć chwilę dla siebie, odrobinę się zdrzemnąć, wykąpać lub gdzieś wyjść. I myślę sobie, że całkiem dobrze idzie mi formatowanie domowego komputera, a nawet wymiana rozrządu w silniku, więc czemu na tym nie poprzestaniemy? Świetny też jestem w kupowaniu pieluch i zabawek, a także w nalewaniu wody do wanny. No dobrze, w tym ostatnim może nie bardzo, bo jeśli chodzi o dziecko, to woda musi mieć ściśle odpowiednią temperaturę i spełniać dodatkowo kilkadziesiąt innych kryteriów, o których zupełnie nie mam pojęcia. Ale zdecydowałem się w tym partycypować, więc muszę się liczyć z konsekwencjami. Podsumowując: pierwsze kontakty z dzieckiem zdecydowanie budzą we mnie uczucie niepewności. I mimo, że zdaję sobie sprawę, że po czasie uda mi się to wszystko opanować do tego stopnia, że pewnego dnia sam zacznę w tych kwestiach pouczać moją partnerkę, a ona popuka się w głowę wiedząc w głębi, że lepsze takie zaangażowanie niż bierność i uciekanie od odpowiedzialności, to na początku zawsze jest trudno.

Poza tym…

Będę się musiał nią dzielić… Od kiedy jesteśmy razem, jesteśmy tylko we dwoje i pojmuję nasz związek w kategoriach „ja” i „ona”. Teraz równowaga zostanie zachwiana na dobre i trzeba będzie dorzucić trzecią stronę medalu, tą, która najprawdopodobniej całkowicie zaabsorbuje czas małżonki, tą, o którą nie będę mógł być zazdrosnym. Natarczywemu adoratorowi zawsze można kulturalnie – słowami, lub mniej kulturalnie (gdy zajdzie taka konieczność) wytłumaczyć, że moja ukochana jest już zajęta. Dziecko przewraca hierarchię wartości do góry nogami. Kiedy się pojawia, uzurpuje sobie prawo pierwszeństwa. Poza tym… dopóki nie zacznie zasypiać samo, wspólne, upojne wieczory także schodzą na drugi plan.

Nie można też zapomnieć o…

… przyjaciołach. Wiecznie wolnych, młodych i uśmiechniętych. Z ich strony najpierw usłyszę gratulacje: „zostaniesz tatą, super, tak się cieszę”, po których nastąpi mniej lub bardziej planowany cios: „wyjdziesz z nami wieczorem…? A nie, zapomniałem, przecież nie możesz”. I nie będzie absolutnie nikogo, kto byłby w stanie zrozumieć moją sytuację. Ci, którzy wcześniej dorobili się potomków, od dawna mogą sobie pozwolić na tradycyjne sobotnio-wieczorne posiedzenia w knajpie i weekendowe wypady nad jezioro. Reszta, „tacierzyństwo” ma w odległych planach. „Póki możesz, korzystaj z życia!” – mówi popularne w naszym pokoleniu przysłowie, więc korzystają…

Na koniec…

Myślę, że mężczyzna zawsze będzie czuł niepewność związaną z przyjściem na świat potomka. Z czasem tą niepewność zastąpi ogromna duma z pierwszych kroków malucha i radość z pierwszego „tata”, wspólne wyjazdy, ogniska, zainteresowania, nawet odrabianie matmy, ale zanim to się stanie czeka mnie i was – przyszli tatusiowie – wielki test odpowiedzialności. I nie dziwię się wam, ani sobie, że gdzieś podświadomie chcemy tego uniknąć, że boimy się i często łączymy początek „tacierzyństwa” z końcem wolności. Tak nas wychowano, taki jest na to pogląd społeczeństwa. Jak damy sobie z tym radę, to już nasza indywidualna sprawa. Ja osobiście dostrzegam w nadchodzącym „tacierzyństwie” wiele pozytywów. Na pierwsze urodziny, niezależnie od płci i młodziutkiego wieku, sprezentuję mojemu dziecku Playstation.