“A kiedy drugie?”, “Pasowałaby wam dziewczynka!”, “Planujecie kolejne?”, “Też kiedyś mówiłam, że chcę zaczekać”, „Ale on chyba nie będzie jedynakiem?”
„Myślicie, żeby zafundować mu rodzeństwo?” Jasne, że myślimy. Nieustannie. Codziennie, patrząc na nasze dziecko zachodzimy w głowę, czy przypadkiem nie jest samotne. I czy wychowując je bez rodzeństwa przez całe 12 miesięcy jego życia nie wywarliśmy trwałej szkody w jego psychice.
Rodzice jedynaka
Już w czasie ciąży liczyliśmy nieśmiało, że urodzą się bliźnięta. Co się przy nich człowiek narobi to jego, ale przynajmniej od początku wychowują się razem. I żadne ani przez moment nie będzie JEDYNAKIEM. W zasadzie to nawet robiąc test ciążowy miałam nadzieję, że może pojawią się na nim cztery kreski, zamiast dwóch…
Urodziło się jedno. I narobiło wokół siebie tyle zamieszania, że szybko zapomnieliśmy o wcześniejszych złudzeniach. Niby taki mały człowiek. Tylko je i śpi na przemian, a my jakoś nie wiedzieliśmy, w co ręce włożyć. Dwa dyplomy uczelni wyższych wziął przysłowiowy szlag – pokonał nas noworodek. Na szczęście wszyscy wokół powtarzali:
Najtrudniejsze pierwsze trzy miesiące, musicie przetrwać, a potem z górki.
Fajnie jest mieć nadzieję, której można się złapać, telepiąc wrzeszczące niemowlę o czwartej nad ranem kolejną noc z rzędu. Bo kolki lubią się powtarzać o tej samej godzinie (ale o tym już nie mówili).
Nadzieja umiera ostatnia
Więc nasza umarła dopiero w okolicach pierwszych urodzin. Wtedy właśnie okazało się, że nasz syn o tej właśnie porze będzie zaczynał każdy dzień. Nie, nie dlatego, że go brzuszek boli (bo kolki faktycznie minęły po trzech miesiącach), ale dlatego, że się wyspał. I na nic się zdało późniejsze układanie do snu czy próby namówienia na jeszcze choćby krótką drzemkę. Uwierzcie – używaliśmy naprawdę dyplomatycznych argumentów. On tylko śmiał nam się w twarz, szczerząc te swoje dwa małe zęby (reszta wyszła dopiero później, żeby uprzykrzyć nam kolejne miesiące).
Mniej więcej w tym właśnie czasie zaczęły pojawiać się życzliwe pytania o drugie.
Drugie co?!
– mieliśmy ochotę wykrzyczeć, bo wizja podwojenia naszych codziennych męczarni sama w sobie wydała się straszna.
Dziewczynka by pasowała?
Do czego? Do mojego dresu czy do mężowego krawata? A może do naszego roczniaka, który właśnie nieporadnie stawiał swoje pierwsze kroki? Zdecydowanie przydałoby mu się jakieś kobiece ramię do podparcia. A czy planujemy? Nasze plany nie sięgają nawet najbliższego weekendu! Bo i tak w ostatniej chwili zawsze coś wypada. Albo katar albo kupa albo zęby (mówiłam, że te zęby to celowo…).
Dziewczynka by pasowała? Do czego? Do mojego dresu czy do mężowego krawata? A może do naszego roczniaka?
Co z tym rodzeństwem?
Zanim więc zaczniecie dopytywać rodziców „jedynaka” o drugie dziecko, weźcie pod uwagę, że:
- oni prawdopodobnie nawet nie mają czasu, żeby o tym pomyśleć. Gdzie im w głowie takie zachcianki! Oni mają DZIECKO. Tak, wiem, że tylko jedno, a wy macie dwa, trzy albo osiem, ale wszyscy dobrze wiemy, że z kolejnymi jest łatwiej. Oni mają JEDNO, więc weźcie pod uwagę, że naprawdę jest im ciężko;
- mówiąc delikatnie – to nie wasza sprawa. Może już robią, może nie chcą robić, a może nie mogą. A może właśnie widzą u was i zaczynają się poważnie zastanawiać, czy naprawdę warto się w to pakować?
- ono nie jest jedynakiem do cholery! Przynajmniej przez pierwsze pięć lat życia. Jedynakiem zostanie dopiero, jak rodzice zrezygnują z tego, żeby hojnie obdarzyć go rodzeństwem. A i do tego mają święte prawo.
Tak więc kończąc – czy myślimy, żeby zafundować mu rodzeństwo? Póki co fundujemy mu codzienne noclegi z wyżywieniem (ze śniadaniem o czwartej nad ranem), świeżą paczkę pampersów raz na dwa dni i wyjazdy poza miasto raz na weekend. Teraz jeszcze myślimy, żeby zafundować mu żłobek, bo prawdopodobnie ze skarbonki nie uskłada. Na braciszka lub siostrzyczkę będzie musiał jeszcze poczekać. Może przy następnej wypłacie.
Mama (nie!)jedynaka
Dowiedz się także: