Mężczyźni – bez szans w walce o dzieci?

W teorii polskie prawo daje równe prawa do dziecka tak ojcu, jak i matce. W rzeczywistości to tylko marzenia ojców, bo suche liczby nigdy nie kłamią.



Podziel się na


Po rozwodzie jedynie 1-2 proc. dzieci trafia pod opiekę ojców, niemal wyłącznie w przypadku kiedy matka nie jest w stanie zająć się dzieckiem lub stanowi dla niego zagrożenie. Jak zmienić te proporcje i dlaczego sprawa ta wygląda tak a nie inaczej?

Efekt domina

Rozwód zawsze oznacza coś więcej niż rozstanie dwojga ludzi – to wywrócenie świata do góry nogami, zmieniające zależności rodzinne, warunki materialne oraz w oczywisty sposób decydujące o losie dziecka i jego kontaktach z rodzicami. Decyzja o rozstaniu z żoną jest niemal zawsze również decyzją o pożegnaniu z córką i synem. Można więc powiedzieć, że rozejście się dwojga partnerów pociąga za sobą automatycznie szereg konsekwencji, niczym w reakcji łańcuchowej. A dlaczego to ojciec niemal zawsze jest na straconej pozycji? Winnymi są, poza zawinionymi przypadkami, stereotyp postrzegania ojca i układ sił – na jedno stowarzyszenie broniące praw ojca przypada około 180 organizacji kobiecych.

Wszystkie chwyty dozwolone?

Często jedyną ambicją małżonków po rozstaniu jest jak najbardziej zaszkodzić byłemu partnerowi, nie zważając na los dziecka. Zarzuty o alkoholizm, bycie kobieciarzem czy przemoc w rodzinie pojawiają się bardzo często, ale najpoważniejszym ze wszystkich wysuwanych przez matki jest kwestia ewentualnego molestowania. Oskarżenia o pedofilię to „najcięższe armaty” jakie prawnicy mogą wysunąć, a pomówienie to jest o tyle kłopotliwe, że tak jak o nie łatwo, tak trudno się z niego oczyścić. A niesmak i zła reputacja potrafią ciągnąć się za niesłusznie oskarżonym już do końca życia.

Skansen prawny

W Stanach Zjednoczonych mniej więcej połowa spraw sądowych kończy się zwycięstwem ojców, tworzących potężne lobby walczące o własne prawa. Podczas gdy za oceanem prawie 40% ojców zyskuje prawa rodzicielskie, w Polsce liczba ta sięga…3.
Ale… statystyczny tata rozmawia ze swoimi dziećmi 30 minut tygodniowo. Rzadko kiedy widzimy ojców na wywiadówkach czy odprowadzających maluchy do przedszkola, lekarza. Wielu ogranicza się do burczenia znad gazety i przynoszenia do domu pieniędzy. Czy jeśli spojrzysz wstecz i tak właśnie wygląda Twoje codzienne wychowanie, nadal tak trudno jest Ci zrozumieć fakt, że dziecko nie czuje z Tobą silnej więzi a takim postępowaniem dostarczasz wody na młyn dla drugiej strony? Powstaje więc pytanie – czy Amerykanie są tak inni od nas, czy to ich sądy tak się różnią od naszych??? Ale nie musimy szukać tak daleko jak w USA – ciekawym przykładem służy Dania. Na zachodzie Europy znajduje zastosowanie tak zwana opieka naprzemienna. Dziecko spędza po prostu połowę czasu u matki i połowę czasu u ojca. Wydawałoby się, że sprawa prosta. Jednak nie u nas. Argumenty podnoszące komplikujące sytuacje życiowe (częste dojazdy i rozjazdy, zmiany środowiska, problem uczęszczania do jednej szkoły itp.) na razie skutecznie torpedują wprowadzenie takiego rozwiązania. Koniec końców, polskie prawodawstwo nie przewiduje takiej formy opieki na dziećmi.

Strażnicy prawa w państwie bezprawia

W praktyce nawet mając pełne prawa rodzicielskie i wyznaczone przez sąd terminy spotkań z dzieckiem nie możesz być niczego pewien. Nawet ojcowie nie mający władzy rodzicielskiej mają prawo do kontaktów z dziećmi, nie tyle w oparciu o władzę rodzicielską, co o więzy krwi. Dlatego warto znać swoje przywileje i ograniczenia, działać tak, aby w gąszczu prawnym znaleźć potrzebną furtkę. Jednak sytuacja nie wygląda tak różowo – w praktyce nawet mając pełne prawa rodzicielskie i wyznaczone przez sąd terminy spotkań z dzieckiem nie możesz być niczego pewien. Dlaczego? – nie da się zmusić matki, żeby pozwoliła ojcu widywać się z potomstwem. Tylko od niej i jej dobrej woli tak naprawdę zależy czy będziesz mógł widywać swoją córkę lub syna. Wniosek o zabezpieczenie kontaktów czy ukaranie grzywną za utrudnianie kontaktów z ojcem niewiele da. Sprawy ciągną się latami, a ich efekty, to znaczy grożące konsekwencje najczęściej nie znaczą więcej niż kilkusetzłotowy mandat. Koniec. Nic więcej nie można zrobić, wszelkie możliwości prawne prowadzą nas w ślepy zaułek. Tak samo jest w sprawie alimentów – tu z kolei procenty i statystyki, tak niekorzystne dla mężczyzn jeśli spojrzeć na procent ojców, którym przyznaje się prawa rodzicielskie, pokazują kłopoty kobiet. Ściągalność zasądzonych stawek waha się bowiem według różnych danych w granicach 10%. Przywodzi to na myśl osławionego szlachcica pana Łaszcza, który niewykonanymi wyrokami sądowymi podbijał sobie płaszcz. Ironicznie, od XVII wieku w kwestii egzekwowania prawa niewiele się zmieniło. Zarówno w kwestii alimentów (tu cierpią kobiety), jak i praw do kontaktów z dziećmi (tu pokrzywdzeni są ojcowie) panuje podobna sytuacja. Na pocieszenie pozostaje więc jedynie stwierdzić, że przynajmniej w niesprawiedliwości panuje równość wobec prawa.

Kto naprawdę traci? Porozmawiajmy o dzieciach

Rodzice – pamiętajcie, zanim zniszczycie wszystko co kiedyś was łączyło i zanim spalicie za sobą mosty… to nie dzieci są winne temu, do czego doszło. Dlatego postarajcie się im oszczędzić horroru, nie traktujcie ich jak przedmiotu, który będziecie sobie wyrywać z rąk do rąk, właśnie tak jak dzieci zabierają sobie nawzajem maskotki. Bądźcie dojrzalsi, to wy musicie się porozumieć i dać przykład maluchom jak tworzyć związek, a czasem jak trzeba godnie go opuścić. Spójrzcie wstecz – tacy byliśmy… a jacy jesteśmy???