„Wiem, że to wszystko z mojej winy, ale chyba już za bardzo się od siebie oddaliłyśmy, żeby to sklejać. Jak widać, nic o nich nie wiem, o najważniejszych wydarzeniach z ich życia dowiaduję się z Facebooka…” Czyli przyjaźń po dziecku…
Kiedy na świecie pojawia się dziecko, wszystko inne schodzi na dalszy plan. To oczywiste, każdy to zrozumie. Znajomi także. Jeśli znajomych spychamy – nie tyle na drugi plan, co wręcz poza widownię – trudno się dziwić, że za jakiś czas nasza relacja straci na wartości. A może i zupełnie się urwie..?
Z zamkniętymi oczami
– Pamiętam, kiedy Magda – dziewczyna z naszego grona, urodziła synka. Trzymałyśmy się razem w piątkę od początku studiów i byłyśmy przekonane, że będziemy się spotykać nawet na emeryturze – wspomina Ola, mama 2,5 – letniej Mai. – A ona to wszystko zniszczyła. Tak, pamiętam jak reagowałyśmy, kiedy kolejny raz odmawiała spotkania. Z czasem informowałyśmy ją o następnym tylko dla formalności. A może raczej po to, żeby pośmiać się z jej kolejnych wymówek. Pół spotkania zwykle wypełniał nam temat „mamuśki” i jej „dzidzi”. A potem sama poszłam w jej ślady… – dodaje.
Kiedy Ola dowiedziała się o ciąży, bardzo się ucieszyła – planowali z mężem dziecko, a starania szybko zakończyły się sukcesem. Całą ciążę czuła się bardzo dobrze – była aktywna, nie rezygnowała z wyjść i spotkań. – Dziewczyny wszystko ze mną planowały – dbały o każdy szczegół. Podsyłały linki z wózkami, biegały ze mną po sklepach za ciuszkami i smoczkami, wyszukiwały najnowsze kremy przeciw rozstępom. Oczywiście moja ciąża stała się tematem numer jeden naszych spotkań. Pamiętam, że Justyna kiedyś zażartowała – jak mała się urodzi to znowu ty narzucisz tematykę, ale za to kiedyś będziemy tak przeszkolone, że będziemy wychowywać dzieci z zamkniętymi oczami…
Nie będziemy mówić, do kogo podobna
Maja przyszła na świat początkiem grudnia. – Nie jestem z Krakowa, zostaliśmy tu z mężem po studiach, a cała moja bliska rodzina mieszka na Śląsku. Już w szpitalu mama zaproponowała Oli przeniesienie się na jakiś czas do rodzinnego domu. – Wcześniej w ogólnie nie brałam takiej opcji pod uwagę, ale kiedy mała się urodziła, ogarnęła mnie panika: jak ja sobie z tym wszystkim poradzę sama? Przecież mąż chodzi do pracy, a ja nikogo tu nie mam. Tam jest mama, siostra…. Mama Oli jest na rencie, a młodsza siostra była wtedy na ostatnim roku studiów – pielęgniarstwa. Oprócz studiów pracowała też w jednym ze śląskich szpitali – na oddziale dziecięcym. – Kogoś takiego potrzebowałam – kogoś, kto nie będzie się bał wziąć małej na ręce, pomoże mi ją wykąpać, przewinąć, podpowie, jak mam się nią zajmować.
Młoda mama za namową rodziców zaraz po porodzie przeniosła się do rodzinnego domu. Mąż odwiedzał ją i córeczkę w weekendy. – Jakieś 2 tygodnie po porodzie dostałam smsa od Justyny: Nie mamy kataru, umyjemy ręce, nie będziemy mówić do kogo podobna. Termin? Wtedy Ola przypomniała sobie, co wraz z koleżankami ustaliły – nie będzie wysyłała im zdjęć córeczki, ale niedługo po porodzie zaprosi je do siebie, by mogły zobaczyć małą na żywo. – Zupełnie o tym zapomniałam. Ja nawet nie dałam im znać, że wyjeżdżam do rodziców…
Teraz wszystko wróci do normy…
Ola miała zostać u rodziców przez pierwszy miesiąc, ale potem okazało się, że mąż musi wyjechać w delegację. – Osiem tygodni, z przerwami na weekend. Co mi po tych weekendach, jeśli przez całe dnie byłabym z dzieckiem sama? Postanowiła zostać w rodzinnym domu do czasu powrotu męża. Przez cały ten okres rozmawiałam z dziewczynami raz, na Skype. Ale bez opcji wideo, bo po całym dniu z małą wyglądałam koszmarnie, a szkoda mi było czasu na to, żeby się szykować. Pamiętam, że się o to obruszyły – przecież nieraz umawiałyśmy się na wspólne nocki, widziałyśmy się bez makijażu i w dresach. Ale ja się poczułam przy nich taka zaniedbana. Koleżanki o wszystko wypytywały, były ciekawe, jak Ola sobie radzi. – Dopiero kiedy skończyłyśmy rozmawiać, zdałam sobie sprawę, że nie mam pojęcia, co u nich…
Kiedy mąż Oli wrócił z delegacji już na stałe, młoda mama pojechała wraz z nim i córeczką do Krakowa. Obiecywała sobie, że teraz już wszystko wróci do normy. – I wtedy okazało się, że kompletnie na nic nie ma czasu! Zostawanie na całe dnie z dzieckiem było dla mnie totalną nowością – ja nie byłam do tego przyzwyczajona. Kiedy Tomek wracał z pracy, starał się mi pomagać, ale z wieloma rzeczami sobie nie radził – nie miał przecież kiedy się nauczyć... Ola sama mówi, że jest typem perfekcjonistki: – Zawsze dbałam o to, żeby w mieszkaniu było czysto, ładnie. Teraz nie mogłam sobie poradzić z wszechogarniającym bałaganem. Nic nie mogłam znaleźć, wszystko było wszędzie. Jak ja mogłam zapraszać znajomych do takiego domu? Oczywiście koleżanki zaprosiła, ale wcześniej – jak mówi – sprzątała przez tydzień. – Kiedy już się spotkałyśmy, wszystkiego miałam dość. Jeszcze do tego mała zaczęła miewać kolki. Dziewczyny wyszły po godzinie, bo zaczęła wrzeszczeć, a ja sama im powiedziałam, że to może potrwać długo…
Jak chcesz, to wpadnij
– Już jak wychodziły, to widziałam, co sobie myślą. One nie rozumiały takich problemów, to nie było ich życie. Niedługo potem Ola dostała e-maila, w którym koleżanki próbowały zorganizować spotkanie. Nie podały terminu, ale podesłały ankietę, gdzie każda miała zaznaczyć pasujący jej termin. Ankieta dotyczyła najbliższych dwóch miesięcy. – Pewnie chciały dobrze – tak teraz myślę. Pokazały, że rozumieją, że mama musi wszystko planować z wyprzedzeniem, że nie wyjdzie z domu tak „od ręki”. Ale wtedy mnie to rozzłościło – po pierwsze dlatego, że potraktowałam to jak cynizm, a po drugie – jak ja mogłam dzisiaj zaplanować, czy mała za miesiąc będzie miała kolkę?! Na maila nie odpisała. Następny był sms. Też „cyniczny”. – Napisały, że widzą się wtedy i wtedy, a na koniec dodały: Jak chcesz, to wpadnij. Nawet nie zapytały, czy mi pasuje. Nie pasowało.
Potem smsy się skończyły. Kolki też. Mała zaczęła raczkować, szybko podniosła się do chodzenia. – Kiedy pierwszy raz wyszłam z domu, zostawiając ją samą z mężem, myślałam, że oszaleję. Przez całe dwie godziny myślałam, czy na pewno wszystko w porządku, pisałam sms za sms-m. Kiedy wróciłam, bawili się razem na dywanie, a mała wyszczerzyła do mnie zęby w uśmiechu. Zrozumiałam, że naprawdę mogę od czasu do czasu ją opuścić, że nic złego jej się nie stanie. Ola wreszcie się przełamała, zadzwoniła do jednej z dziewczyn. Okazało się, że są razem w kawiarni. – Spotykały się, spędzały razem czas, nic mi nie mówiły…
One nie zrozumieją
Okazja do „pojednania” pojawiła się wraz z urodzinami jednej z koleżanek. – Dostałam zaproszenie na Facebooku – tak jak szereg innych osób, ale zdecydowałam, że pójdę. Niestety, dwa dni przed zabawą, córeczka Oli się rozchorowała. Rotawirus. Każdy rodzic zrozumie. Ten, kto nie ma dzieci, pewnie nie. Tak założyła. Nie chciała stać się obiektem żartów – jak kiedyś Magda. Nie dała znać, że nie przyjdzie. A potem mijały kolejne tygodnie, miesiące. Dziewczyny przestały pisać, Ola także. Po tym, jak ostatnio się zachowała, nie miała odwagi. Zresztą, śledząc profil jednej z koleżanek na Facebooku zauważyła, że ta polubiła kilka stron, związanych z ciążą i macierzyństwem. – Kiedy uświadomiłam sobie, że Gośka jest w ciąży, łzy stanęły mi w oczach: Jak mogły mi o tym nie powiedzieć?! Z drugiej strony miałam świadomość, że to ja doprowadziłam do całej tej sytuacji. Ola zdała sobie sprawę, że koleżanki nigdy nie były nachalne, że starały się ją zrozumieć – jej brak czasu, zmęczenie, trudności z wyjściem z domu. To ona się odcięła, to ona założyła, że nie rozumieją, to ona nie dała szansy tej znajomości.
Na pytanie, czy widzi jeszcze możliwość odnowienia relacji z koleżankami, Ola odpowiada, że nie. – Ja jestem zbyt dumna. Kiedy pomyślę sobie, że – podobnie jak kiedyś Magda – stałam się obiektem ich żartów i plotek, nie potrafię się przełamać. Wiem, że to wszystko z mojej winy, ale chyba już za bardzo się od siebie oddaliłyśmy, żeby to sklejać. Jak widać, nic o nich nie wiem, o najważniejszych wydarzeniach z ich życia dowiaduję się z Facebooka… Rady dla innych młodych mam? – Nie zamykać się na znajomych, na których nam zależy. Nie zakładać z góry, że nic nie rozumieją, że będą śmiać się z naszych problemów. Jeśli mamy trudności ze znalezieniem terminu na spotkanie czy zaplanowaniem czegoś z wyprzedzeniem, powiedzmy im o tym jasno. A jeśli kiedyś po całym dniu z dzieckiem nie marzymy o niczym innym, jak o małej kawie ze znajomymi, dzwońmy i pytajmy, czy nie mają ochoty na spontaniczne wyjście. Ja nieraz miałam ochotę tak zrobić. Nie zrobiłam…